Wszystko zaczyna się od porwania dziewczyny imieniem Dawn przez władcę dość pokracznej planetki i jej związku z Surferem, przez który musi on wykonać pewną misję. Na wstępie Dan Slott jasno pokazuje, że jego wizja to ta dziwaczna część kosmosu Marvela, w której zwykle spotkać można Strażników Galaktyki. Superbohaterskie klisze są odstawione na bok na rzecz weird SF w starym stylu. Do tego dochodzi potężna dawka humoru i zabawy komiksowymi motywami. Album nie jest próbą zdefiniowania na nowo Surfera, a zbiorem przygód dwojga bohaterów, między którymi gra coś iskrzy. Klimat rodem z powieści Douglasa Adamsa nie pozwala jednak na zbytnie rozochocenie w tej kwestii, choć Slott jest bardziej wstrzemięźliwy od pisarza w surrealistycznych kwestiach.
Kilka słów o Dawn Greenwood. W komiksie superbohaterskim dominują silne i piękne niewiasty, potrafiące zauroczyć, ale też powalić pięścią. Dla mnie ciekawsze są jednak te damy, które nie bawią się w superbohaterstwo i inne takie. Wolę kobiety będące fundamentem dla herosa, a jednocześnie nie dodatkiem czekającym aż ten łaskawie wróci z misji, tylko kształtującym jego osobowość. Ciocia May i Mary Jane dla Spider-Mana czy Lois Lane dla Supermana są takimi właśnie opiekunkami/coachami. Prawdziwie silne i niezwykłe osobowości, trzymające nieraz cały ten heroiczny balon na stosownej wysokości. Dawn to ekscentryczka, nieco oderwana od rzeczywistości i może przez to dobrze odnajdująca się w towarzystwie Norrina i w jego kosmicznym świecie. Właściwie to ona absorbuje całą uwagę i Surfer wydaje się przy niej tylko kolesiem od supermocy i deski. Slott wprowadził fantastyczną bohaterkę w świat Marvela, unikając utartych szablonów i mam nadzieję, że nie wyląduje ona tam, gdzie całe stada interesujących, ale epizodycznych postaci, które musiały ugiąć się pod presją świętego dla wydawcy statusu quo.
Mocą komiksu jest jego przygodowy, pozaziemski klimat. Scenarzysta omija główne uniwersum, dając parze bohaterów jedynie otrzeć się o konsekwencje większych wydarzeń. Dzięki temu dostajemy szereg nieskrępowanych przygód odnoszących się do historii Surfera, ale też takich, które są autorskimi pomysłami Slotta. Planeta idealnych obywateli, z których każdy ma swoją równie idealną funkcję czy glob zamieszkany przez ocalałych po głodomorstwie Galactusa to jedynie wierzchołek feerii barw całej historii. W tym wszystkim warto wyróżnić relację głównych bohaterów, romantyczną na swój dziwaczny sposób i może przez to przemawiająca do mnie bardziej niż banalne romansidłowe buzi-buzi innych trykotów.
Silver Surfer tom 1 byłby zupełnie innym, nudniejszym dziełem, bez rysunków Michaela Allreda. Artysta ten ma cudowną moc łączenia pop-artowego ducha z komiksową stylistyką nawiązującą do Kirby’ego czy Ditko. Słowem jest to oldschool w nowych szatach. Impericon, kosmiczne abstrakty czy kolejne egzotyczne światy sprawiają, że album wyróżnia się nawet spośród innych historii z Surferem, gdzie przecież nie brakowało mocnej oprawy wizualnej. Fani pulpowego SF będą bardziej zadowoleni niż wyznawcy Jima Lee i jego naśladowców, ale typowe superbohaterskie podejście w tej kwestii zaszkodziłoby temu albumowi i wrzuciło go do szufladki przeciętności.
Silver Surfer tom 1 uzupełnia sporą lukę z okresu Marvel NOW!, która może nie była istotna dla Nieskończoności czy Tajnych wojen, ale miała swoją artystyczną wartość. Dan Slott sięga tu po wiele retro motywów, ale uwspółcześnia je, traktując całość pół żartem, pół serio. Nie bez znaczenia są rysunki Michaela Allreda, przywołujące etos pierwszych występów Surfera i kosmiczną abstrakcyjność jego części świata Marvela. Część tego komiksu ukazała się już w ramach WKKM, ale polecam jednak zaopatrzyć się w pełną historię, zwłaszcza że zapowiedziany został kolejny tom.
Tytuł oryginalny: Silver Surfer #1-15, All-New Marvel NOW! Point One #1
Scenariusz: Dan Slott, Michael Allred
Rysunki: Michael Allred, Laura Allred
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Wydawca: Egmont 2022
Liczba stron: 360
Ocena: 85/100