Na pierwszy rzut oka: 2. sezon Legionu

Pamiętacie jeszcze zachwyty nad pierwszym sezonem Legionu? Ostrzegam, że to nic w porównaniu do fali pochwał, jaka rozlała się po pierwszym odcinku drugiej serii. Nie tylko fani gatunku sci-fi są zachwyceni. Wszyscy krytycy jak jeden mąż grzmią, że to najlepszy serial o superbohaterach, a może i najlepszy serial w ogóle. Aż strach się przyznawać, że sądzi się inaczej. W końcu produkcja ta została już naznaczona emblematem wysokiej jakości. Ja jednak odważę się wyznać (choć z ogromnym bólem), że pierwszy odcinek drugiego sezonu mnie zawiódł.

Może przyczyną tego stanu rzeczy były moje wysokie wymagania. Po obejrzeniu pierwszego sezonu byłam zachwycona tą produkcją. Zabawa konwencjami, intrygująca fabuła, ekstrawaganccy i szaleni bohaterowie, świetne aktorstwo, surrealistyczność narracji, plus wizualne dopieszczenie  – wszystko to składało się na EPICKIE dzieło, i to przez wielkie E. Po tak wysokim startowym poziomie człowiek oczekiwałby, że w drugim sezonie twórcy wespną się na wyżyny swego kunsztu… i poniekąd tak jest. Niestety odbiór jest już zupełnie inny.

Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 1. sezon The Crossing. Przeprawy

Nie zrozumcie mnie źle. Dalej Legion to jeden z lepszych seriali, jakie widziałam. Nie będę się z nikim kłócić, że jest to wielka twórczość. Gdzieś, kiedyś przeczytałam, że sztuka ma przekraczać granice i ten serial z pewnością to robi. Jednak w 1 sezonie twórcy z całej tej zabawy konwencjami potrafili wyciągnąć jeszcze rozrywkę. Pomimo że czasami ich surrealistyczne wizje były tak szalone, że aż głowa zaczynała nas boleć, wciąż świetnie się bawiliśmy podczas ich oglądania. Przypominało to trochę układanie puzzli, gdzie z różnych małych elementów musieliśmy ułożyć spójną całość. Niestety nie mogę tego powiedzieć o początku drugiego sezonu, którego nastrój pod koniec zaczął mnie już przytłaczać.

https://www.youtube.com/watch?v=8YQxp0Wx8HE

Zaczęło się całkiem dobrze. Świetna praca kamery i solidna porcja surrealizmu, połączonego z psychodelią. Powrócił tak dobrze nam znany klimat z pierwszego sezonu. Wrócili też nasi ulubieni bohaterowie, jednak trochę jakby przygłuszeni sposobem opowiadania historii. (Choć talentu Dana Stevensa nie da się chyba w żaden sposób przysłonić). Barwne kadry ustąpiły dość szybko miejsca ponurym, mrocznym wnętrzom. Dodatkowo baśniowego nastroju dodawały liczne przypowieści, wplatane w główny nurt fabuły. A wszystko pokreślała oryginalna muzyka. Narrację poprowadzono dość fragmentarycznie. Chwilami nie wiemy, co jest prawdziwe, a co dzieje się tylko w głowie bohaterów… Ale i to nie jest nam nowe. Noah Hawley zdążył już nas przyzwyczaić do swojego sposobu opowiadania historii.

Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 2. sezon Serii niefortunnych zdarzeń

A właściwie, o czym jest ten odcinek? I tutaj dochodzi do konsternacji. Choć pilnie go oglądaliśmy, obserwowaliśmy każdy ruch na ekranie, nie mamy zbyt wiele do powiedzenia. Owszem, reżyser uraczył nas kilkoma genialnymi przypowieściami, była nawet scena tańca…  no i fabuła. A raczej jej podwaliny. Pierwszy sezon miał solidne podstawy w formie ciekawej historii i zagadki. Tutaj twórcy też chcą nam coś zasugerować, ale jest to dość licho zarysowane. Mam wrażenie, że więcej wysiłku włożono w to, jak prezentuje się serial, niż co w rzeczywistości sobą prezentuje. Opowiadana historia nie jest już tak intrygująca, jak poprzednio.

Już od początku odcinka mamy wątpliwości, czy David Haller mówi prawdę. Od wydarzeń z ostatniego sezonu minął już rok, jednak on zachowuje się, jakby to wszystko działo się zaledwie wczoraj. Czyżby faktycznie miał amnezję? A może jego umysł jest ponownie pod kontrolą Amahla Farouka? Wraz z widzami zastanawiają się również bohaterowie. Nie jest to jednak ich jedyny problem, bowiem ekranowe postacie muszą jeszcze rozprawić się z dziwną epidemią, która atakuje ludzi. A może mutanty też? No właśnie, nie do końca wiadomo. Nie do końca wiadomo też, czemu mutanci i ludzie się zjednoczyli. Albo jak znaleziono Davida. Albo jak zapada się na tę dziwną chorobę. I czego tak właściwie szuka Amahla po całym świecie?

https://www.youtube.com/watch?v=cylS9TJMRhc

Powyższe wątpliwości i pytania mają nas utrzymać w napięciu i zachęcić do sięgnięcia po kolejne odcinki. Szkoda tylko, że wszystkie twisty i zagadki zostały przedstawione w tak pozbawiony emocji sposób, który ani trochę nie potrafił mnie zaciekawić. Po świetnym początku dość szybko przyszło znużenie, gdy fabuła nie posuwała się wcale na przód i wciąż wałkowaliśmy jedno i to samo. Ten brak fajerwerków i szybkiej akcji próbowano nam zrekompensować nowymi postaciami. W zamyśle miały intrygować, w rzeczywistości bardziej śmieszą. (Tajemniczy Japończyk z koszykiem na głowie albo kobiety z wąsami – czyżby jakieś aluzje do dzisiejszego świata?)

Zobacz również: Benji – recenzja komedii familijnej Netflixa

O ile pierwszy sezon balansował na pograniczu kiczu, o tyle drugi go już niestety przekracza. Zbyt wiele jest tutaj momentów z „pustym przebiegiem”, które nie wnoszą nic nowego i ciekawego. Wbrew jednak mojemu znużeniu pierwszym odcinkiem pod względem fabuły, wciąż jestem zachwycona jego stylistyką i sposobem narracji reżysera. Mam nadzieję, że w kolejnych epizodach za świetną formą będzie się jeszcze kryła jakaś porządna historia. Mój kredyt zaufania daję trochę na wyrost, wciąż pamiętając, jak bawił mnie pierwszy sezon i dalej mając nadzieję na powtórkę tej świetnej rozrywki.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe FX

Stały współpracownik

Studentka dziennikarstwa. Miłośniczka kina. Zafascynowana Azją, a w szczególności koreańską kinematografią. Fanka Sherlocka. W wolnych chwilach ogląda seriale, podróżuje lub rozczytuje się w romansidłach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?