Benji to jedna z tych przyjemnych familijnych produkcji, którym realizm jest obcy. Oparta jest na popularnej serii z lat 70. ubiegłego wieku o tym samym, wdzięcznym tytule. Kiedy w 1974 r. Joe Camp tworzył film o inteligentnym bezpańskim piesku, z pewnością nie spodziewał się takiego sukcesu. Wersja Netflixa miała być jeszcze lepsza od pierwowzoru, z większą dawką humoru i akcji. Niestety ktoś tutaj zapomniał, że więcej nie zawsze znaczy lepiej.
Można by powiedzieć, że nowa produkcja Netflixa to typowy film familijny. Byłoby to jednak ogromne niedopowiedzenie, bo to, co różni go od innych przedstawicieli gatunku to perspektywa, z której opowiadana jest historia. Tutaj głównym bohaterem jest bowiem pies i to nie byle jakie. Zwie się on Benji i jest niezwykle inteligentny jak na czworonoga. Można powiedzieć, że momentami jest nawet mądrzejszy od ludzi, a już na pewno od amerykańskiej policji. Piesek wychował się na ulicy, więc sprytu mu nie brakuje. Jego ciężki los włóczęgi zmienia się z chwilą, gdy na swojej drodze spotyka dwójkę samotnych dzieci, których matka całymi dniami pracuje jako kierowca karetki. Dzieciaki są zachwycone czworonogiem, niestety inne zdanie ma ich rodzicielka.
Zobacz również: Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara – recenzja filmu na tle całej serii
Po takim wstępie człowiek spodziewałby się spokojnej, rodzinnej komedii, o tym, jak piesek zjednuje sobie serce całej rodziny. Nic bardziej mylnego. W końcu film wzorowany jest na serii o Benjim z lat 70. ubiegłego wieku. O ile tam od początku twórcy dawali nam wskazówki, że coś się za chwilę wydarzy. O tyle w nowszej wersji widz, w ogóle się nie spodziewa co się zaraz stanie. A trzeba przyznać, że dzieje się sporo. Porwanie dzieci, szaleńcze pościgi… i tak z rodzinnej produkcji robi się kino akcji. A pies, ze słodkiego futrzaka staję się detektywem próbującym za wszelką cenę odnaleźć uprowadzone dzieci.
Film z 1974 r. ma jedną zdecydowaną przewagę nad współczesną wersją – scenariusz. Nie ważne jak na to spojrzymy, produkcja Netflixa nie umywa się do dzieła Campa. Jego film miał nieodparty urok, ciekawych bohaterów i świetnych aktorów. Do tego historia ta miała różne płaszczyzny, które można było interpretować na wiele sposobów. Wersja z 2018 r. została ich pozbawiona, prezentując nam prostą, jak cep historię o superinteligentnym psie. Twórcy potraktowali odbiorców, przepraszam za wyrażenie, jak idiotów, którzy nie są w stanie zrozumieć czegoś inteligentniejszego. Do tego, jak na dzisiejszy kino przystoi, napakowali film zupełnie nielogicznymi pościgami.
Zobacz również: Edha – recenzja 1. sezonu argentyńskiej produkcji Netflixa
Nie zrozumcie mnie źle, Benji da się oglądać i czerpać z tego przyjemność (jeśli wyłączy się całkowicie myślenie). W kilku momentach pojawi się Wam nawet uśmiech na twarzy lub otworzycie szerzej oczy – głównie z powodu wybujałej wyobraźni autorów. Jedynym zdecydowanym plusem tego filmu jest aktorstwo. I nie mówię tutaj wcale o ludziach, a właśnie o czworonogach, a szczególnie o odtwórcy głównej roli. Jestem pełna podziwu, jak ten pies tu zagrał (nie sądziłam, że kiedyś coś takiego napiszę, ale to prawda). Oczywiście laury należą się w głównej mierze trenerom pieska. Co do ludzkiej części obsady, nie mam już dla nich takich pochwał. Dzieci spisują się dobrze, ale im wiek starszy, tym mniej szans na aktorskie popisy. Aktorzy zagrali poprawnie, nie psując całego odbioru, ale Oscara to oni nie dostaną raczej nigdy.
Całościowo film jest nawet strawny i można powiedzieć, że ma swój urok. Kolorowe ujęcia, miła muzyczka i słodkie pieski biegające dookoła wielu zrekompensują brak logiki w scenariuszu. Jednak po co sięgać po średni produkt, kiedy można zobaczyć coś naprawdę wartego uwagi. Mówię tutaj o oryginale z 1974 r., gdzie dialogi faktycznie mają jakieś znaczenie, a całość zwieńczona jest morałem. Dla tych jednak, którzy wolą by na ekranie przede wszystkim się działo, proponuję wersję Netflixa.
Zdjęcie wprowadzenia: Netflix
Śmieszne to jest to, że wsiadają do tramwaju nr. 905 a wysiadają z tramwaju nr. 2012.
Pozdrawiam.