Jan Starostecki pracuje w ubezpieczeniach. Robi tego trochę za dużo i za ciężko, przez co pewnego dnia dostaje zawału. Nie mamy okazji w żaden sposób polubić bohatera czy zanotować do niego jakikolwiek stosunek, gdyż kopnięcie w kalendarz przebiega w ciągu pierwszych minut seansu. Powrót to jednak ten serial, w którym dostanie się drugą szansę, a to prowadzi to możliwości odkupienia swojego życia. I nie mówię tu o odkupieniu win, choć dużo religijnych wartości jest w opowieści Janka widocznych. Drugie życie w tym przypadku jest szansą na sprawdzenie, co było nie tak w pierwszym. A potem, w miarę możliwości na poprawki.
Choć cały czas mówimy tu o naprawdę głębokich przemyśleniach i one cały czas towarzyszą widzowi i bohaterom podczas oglądania, tak jak wspomniałem we wstępie, jest tu czas na humor i luźne podejście do przedstawianej historii. Janek po wyjściu cmentarza skoczy na mazowiecką, wymieni kilka kąśliwych uwag ze swoim najlepszym kumplem Kostkiem, a w hotelu będzie chciał się zabawić, jak nie robił tego nigdy wcześniej. Kiedy już jednak kurz zaspokojenia pierwotnych potrzeb opadnie, wejdą te najważniejsze uczucia, których życie Janka, może poza fantastycznie zarysowaną przez Bartłomieja Topę i Wojciecha Mecwaldowskiego przyjaźnią, ma zdecydowany niedobór. Okazuje się jednak, że nie tylko to pierwsze, ale również drugie.
Z pomocą przychodzi mały lokalny interes, w którym nasz bohater, odczuwając pewnie pierwsze finansowe zobowiązania drugiego życia, się zatrudnia. Jest ona w podobnej sytuacji, co nasz bohater, ledwo już ciągnie, ale stosując nomenklaturę, która nie jest obca Jankowi i jego sytuacji, jeszcze żyje. Jej również będzie musiał pomóc, używając sobie tylko znanych sposób, a także biorąc pod uwagę, że nie ma właściwie nic do stracenia. Piekarnia ta, różnymi sposobami (także takimi, które z punktu widzenia business planu kleją się gorzej, niż patrząc na symbolikę bardziej katolicką), dostaje drugie życie, a nasz bohater, będąc w to zaangażowany, może odtrąbić pierwszy od zmartwychwstania sukces, co znacznie przybliża go do uśmiechu i jakiegoś rodzaju spełnienia, którego szuka.
Łatwiej byłoby mu jednak je znaleźć, gdyby znał wyższy cel, jaki towarzyszył jego przejściom. Tu również serial udaje się w dość oczywisty dla widza trop i jest w stanie się w nim obronić. Metafizyki finalnie jest tu mało, ustępuje miejsca formie nieco bardziej fabularnej i skoncentrowanej bardziej na widocznych wydarzeniach, ale kiedy już występuje, potrafi poprawić i tak już dość wysoką jakość produkcji. Szczególnie w dwóch, bardziej skupionych na wspomnianych aspektach duchowych odcinkach.
Choć czuć wyraźnie wspomniane rozgraniczenie tematyki epizodów, należy również oddać, jak dobrze ten serial jest zrobiony. Panek i operatorzy nadali mu wyraźny, mroczno-optymistyczny wizualny styl, wyróżniają się zdjęcia, a Warszawa na nich jest ukazana jako rzeczywiście zróżnicowane i interesujące miasto. Nie będzie tu znanych z kilku innych produkcji marszów kamery wyłącznie pomiędzy Placem Bankowym a Konstytucji, bądź inną maksymalnie kilkukilometrową część stołecznego miasta.
Ten serial w całej swojej otoczce jest od tego, aby wywołać uśmiech i ten efekt finalny jest w nim więcej niż zadowalający. Zakończenie pozytywnie Was naładuje, cały seans pozwoli się zaśmiać i pomyśleć praktycznie w równym stopniu, a wykonanie sprawi, że uśmiechną się pod nosem zarówno fani klasycznej polskiej muzyki rozrywkowej, jak i Gaspara Noe (polecam imprezę z ostatniego odcinka). Pod taki Climax jednak trzeba być przed seansem odpowiednio przygotowanym. Powrót za to, można obejrzeć zawsze. Nie tylko w okresie świąt Wielkiej Nocy