Na dwa pokolenia przed narodzinami Supermana jego ród El znalazł się w niełasce po tym, jak jej ówczesny senior Val-El (znany z roli Barristana Selmy’ego z Gry o tron Ian McElhinney) sprzeciwił się decyzjom autokratycznej władzy w osobie zamaskowanego bożka Rao i został za to stracony. Lata później obserwujemy Seg-Ela (Cameron Cuffe), jego wnuka i zarazem dziadka Człowieka ze Stali. Spotyka podróżnika w czasie Adama Strange’a (Shaun Sipos), który informuje go o tym, że ktoś próbuje mieszać w przeszłości. Krypton opowiada o tym, jak Seg stoi przed decyzją mającą wpływ nie tylko na jego planetę, ale i potencjalnie cały wszechświat.
Z Kryptonem jest taki problem, że w zasadzie nieomal każdy jego element w jakimś stopniu na określonym etapie kuleje. Spójrzmy choćby na sam świat przedstawiony. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jawi mi się on jako złożony ze sztampowych popkulturowych motywów potworek. Nie postarano się nawet o spójność. Zgoda, do jakiegoś stopnia da się fabularnie uzasadnić to, że na jakieś 200 lat przed swoim ostatecznym upadkiem Kryptończycy mieli problemy z nierównością społeczeństwa, kłopotem z surowcami na coraz bardziej niegościnnej planecie czy tyrańskimi rządami. Jednak całość zostaje tak sztucznie ukazana, że ciężko uwierzyć w te wszystkie kwestie.
Cały podział na sprawujące władzę rody i „bezrangowców” czy tarcia między nimi jest zadziwiająco… ziemski. Nie mówię, że twórcy powinni od razu tworzyć nowy kanon, rewolucjonizować gatunek. Mimo to jednak przydałoby zobaczyć jakieś próby przekonania widzów, że to obca cywilizacja, niemająca nic wspólnego z naszą. Nic z tego. Nawet wspomniany podróżnik w czasie natychmiast wpasowuje się w miejscową kulturę, a jedynym jego problemem w komunikacji jest to, że miejscowi nie znają co niektórych powiedzonek, które u nas funkcjonują. Bardziej to wszystko wygląda na jakąś kolonię Ziemian z supernowoczesną techniką (a i to ostatnie wyraźnie nie występuje wszędzie). Istnieje tyle niedopowiedzeń czy niespójności związanych z samym tym uniwersum, że staje się ono wiarygodne niczym Joker w trykocie Supermana. Strzałem w stopę jest także Brainiac jako główny przeciwnik. Od początku było wiadomo, że ta arcypotężna istota to zbyt wiele dla Kryptończyków, co zresztą boleśnie odbija się dalej czkawką. Kolekcjoner światów i jeden z najgroźniejszych przeciwników Supermana co rusz jest sztucznie blokowany przez scenariusz, inaczej mógłby ostatecznie zwyciężyć dosłownie po 2-3 epizodach, litościwie kończąc serial.
Inna sprawa, że niejedna produkcja bardzo kiepsko napisany świat nadrabiała ciekawymi wątkami i postaciami. Jednak i tutaj lenistwo scenarzystów zniweczyło prawie wszystko, co można było wyciągnąć z wyjściowo intrygującej historii. Pomimo kilku widowiskowych momentów, akcja wlecze się niemiłosiernie, nawet w sytuacjach, gdy powinna wywoływać napięcie, a wszelkie plot twisty są albo mało wiarygodne, albo do przewidzenia. Większość aktorów chyba podziela to zdanie, bo raczej średnio przykłada się do odgrywania swoich ról. Są jednak oczywiście wyjątki. Cameron Cuffe próbuje cokolwiek ugrać, jednak jego Seg-El mógłby z powodzeniem walczyć o nagrodę dla najbardziej jednostajnego protagonisty w historii telewizji. Nie tylko mamy do czynienia z typową kliszą ulicznego łajdaka z trudną przeszłością, na którego barki spada ocalenie całej swojej społeczności, ale nawet się nie rozwija. Działa bardziej jak automat niż jako żywa postać, zaś jego trójkąt miłosny z dwiema innymi osoba jest po prostu mdły. To samo jest z Adamem Strangem, o czym chyba twórcy nawet wiedzieli, bo „uruchamiali” jego wątek tylko wtedy, gdy narracja już zupełnie przysypiała.
Ostatecznie chwalony przeze mnie z początku ród Zod również rozczarowuje. Sama koncepcja honorowych, surowych i niebojących się śmierci wojowników jest ciekawa, dopóki scenarzyści nie zaczynają mieć problemów z konsekwencją. Szczególnie szkoda Jayny-Zod, która ze z początku najbardziej intrygującej postaci stała się największą hipokrytką. Zmarnowano również potencjał dziadka Sega, Val-Ela który przez większość sezonu służy jako hologram wyjaśniający fabułę. Wśród papierowych, niewartych nawet wspominania charakterów jest jeden chlubny wyjątek, który odstaje od całej reszty serialu. Grana przez Wallis Day Nyssa-Vex stała się jokerem w marnej talii Kryptonu. W głównej mierze to zasługa bardzo dobrej gry aktorskiej, jednak nie da się nie dostrzec konsekwentnie poprowadzonej postaci. Z zewnątrz bezlitosna i wiecznie knująca spiski, a jednocześnie starająca się odciąć od wiecznie knującego ojca i iść za głosem serca Nyssa wydaje się być napisana przez jakiegoś innego scenarzystę, który dla odmiany zna się na rzeczy.
Jak dotąd Krypton jawi się jako festiwal zmarnowanych pomysłów. Obiecywano nam zobaczyć ojczyznę Człowieka ze Stali w latach swojej chwały. Otrzymaliśmy tymczasem niespójny, zrobiony na „odczepkę” twór, w którym królują nudne, schematyczne wątki. Poza czasami niezłymi scenami akcji i literalnie jedną naprawdę dobrze poprowadzoną postacią od początku do końca, jak na razie powstanie tej serii było pomyłką. Czy druga seria coś w tym względzie zmieni? Szczerze wątpię, w końcu zostaje ona przedłużona właśnie dzięki świetnej oglądalności 1. sezonu.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe