Oto Malekith i jego siły przybywają do Midgardu, na wstępie zyskując sporą przewagę. Mroczny elf zapomina jednak, że tutejsi trykociarze przeżyli kilkadziesiąt podobnych inwazji ze wszelkich możliwych kierunków i w okolicznościach znacznie mniej sprzyjających niż obecne. Zepchnięci do narożnika działają metodami partyzanckimi, gdy tymczasem na zapleczu Thor szykuje się do zadania ostatecznego gromu.
Wojna światów to crossover Jasona Aarona, który jest do szpiku kości autorski. Jest tu wszystko to, co pojawiło się w seriach z Thorem, jak przedstawienie klasycznej mitologii nordyckiej. Ale jest i pokłosie jego interpretacji Avengers, z charakterystyczną dynamiką i humorem. Co wyszło z tego połączenia? Iron Man i krasnoludy w zbrojkach War Machine naprzeciwko lodowym olbrzymom oraz Punisher na czele komanda świetlistych elfów kontra siły Njeba. Do tego Daredevil zastępujący Heimdalla i chwilowy powrót pewnej błyskawicy o blond włosach. Wszystko zabrzmiało jak należy, a Aaron pokazał, że oprócz epickiej rozrywki potrafi bawić się mądrze mitologią.
Aaron nawiązuje tu do ofiary Odyna, która dała mu możliwość poznania tajemnych run i zdobycia tym sposobem bezcennej wiedzy. I choć Thor już poniósł posobną ofiarę kilka lat wcześniej, to jakoś rozmyła się ona i autor postanowił to wykorzystać. Dzięki temu dostajemy jeden z najlepszych powrotów bohatera do pełni chwały. Ktoś złośliwy powie, że to kolejny powrót i wszystko to już widzieliśmy. Inwazję, upadki i powroty, wielkich łotrów i niespodziewane sojusze. W Wojnie światów smakuje to jednak lepiej. Autor najpewniej dostał więcej swobody od Domu Pomysłów, a na pewno sam bawił się przy pisaniu historii przednio, co udzieliło się i mi.
Lubię twórczość Russella Dautermana i czekałem aż dostanie okazję do rozwinięcia skrzydeł. W serii o Gromowładnej miał wiele okazji by pokazać, że szanuje spadek po Kirbym czy Simonsonie i potrafi zaadaptować mitologiczne motywy na komiksowe show. Tu tego ostatniego jest znacznie więcej i tylko on mógł zrealizować co bardziej szalone pomysły kolegi. Rysownik kupił mnie finałem Laufeya i Malekitha, który podniósł poziom wieku czytelnika do 16+ i projektem pewnego boskiego pancerza autorstwa Starka. I sam nie wiem, który z artystów współpracujących z Aaronem jest najlepszy, ale skłaniam się ku postawieniu znaku równości między wszystkimi.
Eventy ostatnimi czasy służyły wydawcom do zmiany scenografii, często niepotrzebnej i burzącej lubiany przez odbiorców porządek. Wojna światów nie pozostaje bez echa, ale nie próbuje udawać, że wraz z nią idzie rewolucja dla całego Marvela, choć połowa jego bohaterów bierze w niej udział. Jest to ukoronowanie runu Jasona Aarona i choć przed nami jeszcze dwa albumy z Thorem jego pióra, to pewna pieśń się kończy. Czy dobrze? Na jego miejsce wchodzi Donny Cates, więc nie spodziewałbym się spadku poziomu, ale gdzieś tam żałuję, że ten etap właściwie już za nami.
Tytuł oryginalny: War of the Realms
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Russell Dauterman
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2022
Liczba stron: 180
Ocena: 80/100