Tłuczenie tych scenariuszy, w których powiemy, że ten gość, który kulom nie kłaniał się całe życie, zostanie wrobiony w zamach na prezydenta etc., staje się jednak specjalnością tego typu akcyjniaków. Dlatego też trudno się dziwić, że seria, której twarzą jest Gerard Butler, również została zakwalifikowana pod tego typu historię. Jest w tym filmie moment, w którym Mike może zwyczajnie wylecieć w powietrze. Dron zaprogramowany na atak na niego, bezpośrednio nad nim, no i możliwość sprzątnięcia niewygodnego gościa. Fabuła niby to wyjaśnia, ale w taki sposób, że czyni motyw postępowania złoli jeszcze głupszym. Dowody bez tego jednego agencje USA, które po zsumowaniu zabrałyby wszystkie litery alfabetu łacińskiego, łykają bowiem jak młode pelikany, a Banning oczywiście ucieka i tak zaczynają się problemy. Dziwne, nigdy wcześniej przecież tego nie widzieliśmy.
Poprzedni akapit niektórzy mogą traktować jako mały spoiler, jednak wszystko było widać zarówno w trailerze, jak i ułoży się w mózgu każdego widza już w pierwszych minutach tego seansu. Chciałbym w tej recenzji również powiedzieć o twiście głównym, bez zdradzania go, jednak nie wiem, jaki ma to sens. Przede wszystkim dlatego, że nie wiem, czy coś takiego można w ogóle nazywać twistem, bo wyrzuca on w kosmos skalę przewidywalności. Gdyby potraktować to z dystansem może by zadziałało, problem w tym jednak że film jest robiony jak najbardziej poważnie. No, może poza scenami, w których na ekranie pojawia się Nick Nolte, który znakomicie bawi się swoją rolą. Poza tym można byłoby przystopować nieco z poważnym tonem. Miałby przecież kto to zrobić…
Bo wszystko, co w tym filmie dobre, wychodzi z charyzmy aktorów wcielających się we wszystkie najważniejsze postacie. Mówi się, że Gerard Butler tą serią reanimował swoją karierę, której świetność dosłownie i w przenośni pamięta czasy Leonidasa i trudno się z tym nie zgodzić. Mike Banning to gość, który przypomni nam epokę VHSów i którego fani kina akcji na pewno zapamiętają. Wspomaga go Morgan Freeman, który jako prezydent USA budzi respekt, choć jego rola ze względów fabularnych jest tu mocno ograniczona. Nawet w jednej ze scen, w której prezentuje się on w całej okazałości wśród wielu największych światowych przywódców (to prawdopodobnie jedyny amerykański film, w którym cameo ma jeden z najważniejszych polskich polityków) nie widać, żeby nie pasował. Gwiazdą jest jednak Nick Nolte, o którym wspomniałem wcześniej. Szczególnie w najlepszej w tym filmie scenie po napisach.
Co tu dużo mówić, jest to film dający rozrywkę. Wstydliwą, ale jednak rozrywkę. Sceny akcji (no może prócz tej pierwszej) są nakręcone i zmontowane nieźle i najzwyczajniej świecie są satysfakcjonujące. Sekwencja zamachu za pomocą dronów oddaje chaos świetnie, potem zdarzają się również takie, które trzymają jej wysoki poziom. Trudno jednak w to wejść ze względu na zarzuty, o których mówiłem wcześniej.
Nic tu nie ma sensu, jednak nie mniej niż nie miało w przypadku dwóch poprzednich części. Absurdy są w dodatku podlane wiadrami oczywistości, które nawet moją, przepełnioną masochizmem duszę przyprawiały o mdłości. Skłamałbym jednak, mówiąc że siedziałem na sali kinowej zażenowany cały seans. Mike Banning jeszcze jednak nie skończył swojej misji. Dlatego też czekam na kolejne jego trupy. Fajnie, gdyby następnym razem podlane choć niewielką szczyptą logiki.