Niebezpieczni dżentelmeni – recenzja filmu. Przychodzi Żeleński do Witkacego…

Warszawski festiwal filmowy się zakończył, a jego widzowie wybrali produkcję, która najbardziej im się podczas ponad dziesięciu dni seansów podobała. Padło na produkt rodzimy, który ominął imprezę gdyńską, a na tej również pojawił się dość znienacka i niespodziewanie. Choć Niebezpieczni dżentelmeni w przestrzeni publicznej istnieli, stosunkowo niewiele było o nich słychać. Pierwsza próba sprawdzenia tej produkcji przed szerszą widownie sprawia, że wszyscy, którzy nie mieli okazji zobaczyć, mogą styczniową datę premiery zaczerwienić w swoich kalendarzach. Mamy tu bowiem materiał na całkiem duży hit.

Pandemia nie dość, że dotknęła polski rynek kinowy to jeszcze przedefiniowała rodzaj produkcji, jakie zbierają widzów w kinie dlatego też, aby powstał hit, trzeba teraz nieco pogłówkować. W dodatku skala sukcesów, przynajmniej na razie, również nie ta sama. Vega już nikogo nie obchodzi, żadna komedia romantyczna (zobaczymy jak będzie z Listami do M. 5), też się specjalnie nie wybiła. Receptę na sukces teraz trzeba znaleźć nową i naprawdę ciekawym wydaje się, jak na takim rynku wypadnie coś, co wyraźnie idzie pod prąd współczesnym trendom. Film bowiem wrzuca realne, znane nawet z lektur szkolnych postacie do historii absolutnie fikcyjnej, która nigdy się nie wydarzyła. Choć przecież wydarzyć się mogła…

Fot. Łukasz Bąk/Koi Studio

Informuje o tym już pierwsza plansza, która wyświetla się w tym filmie. Swoją drogą mogłaby stanąć na początku każdej biografii, aby szybko uciąć dyskusje o odwzorowywaniu faktów historycznych. Jest jednak tu, choć biografia to nie jest. Bo Joseph Conrad, Witkacy, Tadeusz Boy-Żeleński i Bronisław Malinowski spotykają się na popijawie w Zakopanem. Nie tylko oni, ale oni są głównymi bohaterami, bo widzimy się z nimi również od razu po. W wielkiej willi budzą się bowiem na potężnym kacu, w dodatku jest z nimi jeszcze ktoś. Piąty gość się już nie budzi, bo jego spoczynek jest wieczny. A że nasi wieszcze i dżentelmeni nie pamiętają z ubiegłej nocy zupełnie nic, to najpewniej będzie trzeba wszystkie szczegóły wczorajszego dnia odtworzyć. Jak nie to sznur.

Zobacz również: Silent Twins – recenzja filmu. Milczenie (nie) jest złotem

W całym tyglu nie są oni jedynymi postaciami, bo historycznych person mamy bardzo dużo, jednak na ten moment wiadomo tylko o tych czterech, więc nie wiem czy jestem odpowiednią osobą, o której powinniście dowiedzieć się o pozostałych rolach. Historia jest na tyle luźna, że z tego intrygującego punktu wyjścia można zrobić praktycznie wszystko. Reżyser Maciej Kawalski (debiutant, który wcześniej dał się poznać jako reżyser kilku odcinków Małego zgonu i jednej z Ośmiu historii Planety Singli, Usłysz mnie z Zofią Wichłacz w głównej roli) wybrał tutaj intrygę kryminalną i interesującą komedię pomyłek, w której oręż pożycza od samych tuz, takich jak McDonagh czy Tarantino, bo inspiracje widać gołym, nawet niezbyt mocno wprawionym kinowo okiem. Co najważniejsze jednak wychodzi z tarczą.

Fot. Łukasz Bąk/Koi Studio

Najwięcej do powiedzenia w tej historii ma pediatra Tadeusz Boy-Żeleński, grany przez Tomasza Kota, którego wydarzenia pchają w sam środek cyklonu. To w jego interesie najbardziej jest to, aby udowodnić swoją niewinność i znaleźć drugie dno górskich wojaży, które sprawiło, że zaszła pewna, dość kluczowa dla jego życia pomyłka. Wyjaśnianie rozpoczyna z Conradem, pozostałych wysyłając w góry, aby sprawdzili inny trop. Karuzela fabularna się rozkręca.

Zobacz również: Blondynka – recenzja filmu. Kochając Norme, nienawidząc Marilyn

Trzeba przyznać, że reżyser ma mnóstwo sposobów na zainteresowanie widza. W duży stopniu, mimo niewydarzenia się historii w rzeczywistości stara się, aby jej realność mogła zostać poddana w dyskusje i zniuansować ją na wielu płaszczyznach. Wspomniane rozdzielenie bohaterów służy namnożeniu wątków, ale też jest przeprowadzone doskonale, znajdując wśród czterech charakterów połączenia zarówno ze sobą, jak i z wydarzeniami i lokacjami, do których odwiedzenia celem pogoni za prawdą odwiedzą. Bardziej analityczne umysły mają przed sobą śledztwo i policję, pozostali dwaj, nieco większe lekkoduchy, idą na podróż w malowniczą partię gór, doszukiwać się prawdy wśród uczestników imprezy.

Fot. Łukasz Bąk/Koi Studio

Film zawiera całkiem zgrabny komentarz społeczny, który wplata między tatrzańskie miejscówki z gracją. Mamy okazję zobaczyć realne postacie nie tylko z naszego kraju, bohema miesza się międzynarodowo i szukając rozrywki, przy okazji stale plecie swoje intrygi, które eskalują i zazębiają się wraz z biegiem akcji. Kontekst historyczny również jest tu ważny, bo patrząc na czas akcji, wiemy, do czego wspomniane wydarzenia mogą prowadzić, jednak jest on podany przez na tyle różowe szkiełko historii nie do końca prawdziwej, że nie sprawia, żeby między to wszystko wkradał się jakiś zbędny patos.

Zobacz również: Nie martw się, kochanie – recenzja filmu! Living next door to Alice

Choć jest to bardzo trudne, edukacja szkolna w Polsce (i przez wiele wcześniejszych lat była) w takim stanie potrafi zohydzić dzieciakom nawet tak piękny rytuał, jak chodzenie do kina. Między kolejnymi zrobionymi na zasadzie szkoły pójdą kiepskimi produkcjami o ważnych wydarzeniach historycznych ta może świecić największym blaskiem. Zabranie klasy na tego typu film, w którym tematu podchodzi się bez wiadomo czego wiadomo gdzie, może być przeżyciem zgoła lepszym, niż wszystkie 1920 Bitwy Warszawskie i Bitwy pod Wiedniem razem wzięte.

Fot. Łukasz Bąk/Koi Studio

Nie chcę jednak, żeby poprzedni akapit zabrzmiał jako zaklasyfikowanie Niebezpiecznych dżentelmenów do półki filmów szkolnych. Wspomniany zakończony niedawno Warszawski Festiwal Filmowy pokazał, że jest tytuł, któremu dobry marketing może pomóc stać się hitem. Takim, w którym widzowie docenią zarówno jakościowo, jak i ten znaczek jakości ostemplują dużą frekwencją. Reżyser Maciej Kawalski daje nam produkcję obiecującą, dlatego, że do ciekawego pomysłu dorzucił naprawdę dobre inspiracje. Co najważniejsze jednak, potrafił ich również użyć.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wojtek pisze:

To chyba jedyna recenzja tego filmu, choć minęły miesiące od premiery. W zestawieniu z „lekturofilmami” czy w/w tytułami każdy film wypada dobrze – mało to zachęcające. Przydałoby się trochę konkretów, jeśli jest ciekawa diagnoza społeczna, to jaka? Zachęćcie mnie, albo ostrzeżcie.

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?