Buzz Astral – recenzja animacji Pixar. Andy i jego gust

Jednym z najmniej sensownych, choć wciąż dość często występujących w popkulturowych dyskusjach argumentem jest zdanie, w którym słyszysz od swojego rozmówcy, iż o gustach się nie dyskutuje. Popkulturowa pisanina przędzie całkiem nieźle, mamy mnóstwo recenzentów w formie wideo, a cały wózek kręci się dzięki temu, że wymieniamy między sobą swoje opinie, a jednak według wspomnianej wcześniej frazy nie powinniśmy. Nie wiadomo, jakie są tego powody, nie wiadomo co ma to na celu ani skąd bierze się tego typu figura logiczna. Wspominam o niej dlatego, żeby szybko odgonić od tego tekstu zwolenników tego typu tezy. Bo tu, przy okazji nowej produkcji studia Pixar, musimy porozmawiać o guście pewnego małego chłopca. Tego, który grubo ponad dwie dekady temu dostał w prezencie Strażnika Kosmosu.

Film wita nas bowiem planszą, która mówi, że Buzz znalazł się u Andy’ego po obejrzeniu tego, co właśnie przed nami. Mrugnięcie okiem jest więc dość błyskotliwe, jednak szybko sprawia, że zaczynamy się spodziewać najgorszego. Pixar po kilku mniej lub bardziej udanych sequelach po raz pierwszy bierze się za spinoff i to w dodatku taki, którego nikt nie oczekiwał. Odwołując się do serii matki w tak bezpośredni sposób, od razu przywodzi do widza myśl kolejnego produktu owianego pustą nostalgią. Choć może ona wybrzmieć silnie, wszak dotyczy najważniejszej serii ich kreskówek, obawy się pojawiają. Na szczęście jednak, to nie ten adres.

Początek jest jednak dość niefortunny, gdyż zaraz pojawia się inny, równie sztampowy trop. Oto nasz główny bohater zwiedza obcą planetę, przekonany o swojej wyjątkowości ostrzeliwując i tnąc dziwne maski z niej wystające. Do pomocy dostaje nowego, którego od samego początku dyskredytuje, sam sobie próbując być sterem żeglarzem i okrętem. Tym razem spodziewamy się sztampowej historyjki o kosmicznym kowboju, który będzie siał popłoch w szeregach galaktycznych wrogów. Jeśli jednak będziecie chcieli pójść w tę stronę, Buzz Astral  również Was zwiedzie. To także nie to.

Zobacz również: Pan Wilk i Spółka. Bad Guys – recenzja filmu. To jest napad

Film Angusa McLane’a (który związek z serią Toy Story już zresztą miał, jako reżyser i scenarzysta dwóch krótkometrażówek) nie tylko nie próbuje pokazać, jakoby wspomnienie o tytułowym bohaterze było jego jedynym atutem, ale również szybko stara się wejść w dialog z tym myśleniem. Jako że mamy tu opowieść w całości rozgrywającą się w kosmosie, występuje zjawisko einsteinowskiej dylatacji czasu. Szybciej upływające w pędzącym statku kosmicznym lata zyskują dzięki temu drugie dno, będąc jednocześnie szybciej upływającym dla niezrealizowanych celów bohatera czasem, jak i swego rodzaju przekrojem przemijającego, oddalonego od domu społeczeństwa, które w jakiś sposób odbija w lustrze samych fanów i wspomniane wcześniej wyimaginowane oczekiwania. W minutach Buzza mijają lata, a wraz z nimi nostalgia ucieka, jak i podkreśla się uniwersalność tej historii i relacji bohaterów. Nasz upamiętniony na zabawkach astronauta będzie bowiem łączył w tym filmie pokolenia.

Te rzeczy mogą się podobać, nawet bardzo, jednak czas przejść do pozostałych, nieco mniej wygodnych dla nowej animacji Pixara faktów. Oprócz wykonanego nieźle uskoku od disnejowskich pułapek, które sprawiają, że dzisiejsze blockbustery wyglądają tak, jak wyglądają, musi się jeszcze obronić sam film. Tu zaczynają się schody, bo Buzz Astral to zwyczajnie średnio oryginalny i interesujący film. Unikając schematu kosmicznego żołnierza, wchodzimy w inny, gościa, który chce za wszelką cenę naprawić błędy z przeszłości, a tam już klisze hulają, a piekła nie ma. Nie ma momentu, w którym uznałbym jakiekolwiek z fabularnych rozwiązań za zaskakujące, a film staje się maksymalnie przewidywalny. Nieco wbrew sobie i swoim samolubnym zapędom Buzz uzyskuje nieco inną ekipę, czegoś się po drodze nauczy, będzie kilka zwrotów akcji i dziękuję, napisy końcowe. To tak, jakbyście chcieli bez spoilerów.

Zobacz również: QUIZ: Rozpoznaj filmy Disney’a po kadrach!

Ekipa natomiast jest dość nieźle wymieszana i sympatyczna, ale każdy, kto kiedyś wobec siebie ten przymiotnik usłyszał wie, że jest mniej nacechowany pozytywnie, niż mogłoby się wydawać. Film ma tak wiele punktów stycznych z niedawnym Top Gun: Maverick, że mogłoby się wydawać, że wyszedł z pod jednego pióra. Jedna z pierwszych scen z misją Buzza do złudzenia przypomina to, co w otwarciu swego filmu robił Tom Cruise a najważniejsza osoba nowej załogi naszego astronoma jest z naszym bohaterem w bardzo podobnej rodzinnie relacji, jak to miało miejsce tam. W filmie Kosinskiego i Cruise’a było jednak w każdym aspekcie więcej emocji. Bohaterowie mieli charyzmę, relacje budowano na większych na dużo wyższym poziomie emocjonalnym a i wizualnie film mógł się podobać bardziej. To nie tak, że Buzz Astral jest brzydki, bo to wizualna pixarowa średnia, czyli bajka naprawdę ładna, nie będąca wyjątkowa ani w kreacji świata, ani w żadnym innym aspekcie.

Andy gdy jest już duży i skończył studia, ma doskonałą okazję żeby pójść na Top Gun: Maverick. Wspomniałem bowiem o podobieństwach, dzięki którym nutkę nostalgii można w nim zobaczyć w bardzo pozytywny sposób. Często jest tak, że filmy zapamiętane w dzieciństwie nieco inaczej wyglądają po latach, a nostalgia wygasa, bo zauważamy, że będąc dzieckiem daliśmy im o wiele więcej miłości niż na to zasługiwały. Gdyby Andy z Toy Story był prawdziwy, mógłby tak mieć właśnie z tym dziełem. Bo może inne animacje nie mają Kotexa, ale całą resztę bardzo często na wyższym poziomie.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?