Nadzieje były głównie podyktowane rewolucyjnie urodzoną miłością do Nawapolowej wrażliwości. Cichutka życzliwość do podejmowanych tematów, zgrabne balansowanie ogrywanymi motywami straty i przemijania znalazły w moim serduszku swój własny, niezaanektowany przez nikogo dotąd kącik i jednocześnie niezaspokojony głód nowych zamkniętych w sobie, skrytych historii. Obawy z kolei, bo mówiąc o k-popie czy j-popie łatwo wpaść w osądzający patologie tabloid, gryzący się z całym ekwipunkiem Nawapolowych środków. Abstrahując już od zasadności głośnego krzyku, piętnującego (może słusznie) politykę azjatyckich boys i girlsbandów, temat wydawał się tak daleki od ukochanej wrażliwości, że BNK48: Dziewczyny nie płaczą wywoływało w tegorocznym repertuarze co najmniej pojedyncze dreszcze. Nawapol na całe szczęście uciekł, przynajmniej pozornie, od łatwych krytyk. Jego dokumentalne oko nie różni się pomyślnie od fabularnego, zerkającego na świat z pozycji życzliwego obserwatora.
Formalnie BNK48: Dziewczyny nie płaczą nie wykręca może wnętrzności z ekscytacji – film skomponowany jest ze sklejek gadających głów tajskiego zespołu, rozwodzących się nad specyfiką wewnętrznych układów, prywatnych roztereki i swojej muzycznej filozofii. Nawapol celowo ograniczając percepcję do wypowiadanych do kamery stanowisk otrzymuje jednak pewne uczucie bliskiej empatii. BNK48… nie zawraca sobie głowy wprowadzeniem w zespół, a muzyczne wstawki z największych hitów zamienia na plumkające w tle pianinko. Zaznacza tym samym, że to nie wypluwany przez kapitalistyczną zespołową maszynę produkt jest najważniejszy, a raczej zamieniające się powoli w produkt same wokalistki. Machina singlowych konkursów, wyłaniających co utwór najlepszą 12-tkę z ponad 30-osobowego BNK kreuje atmosferę niezdrowej rywalizacji, którą przykryć musi makijaż PR-u, dopominający się zachowania fikcyjnie siostrzanej energii. Opresyjne zakazy życia życiem prywatnym i traktowanie samych siebie przez pryzmat zbiorowości, powoli zaciera jakikolwiek indywidualizm i różnice, orane odgórnie koniecznością utrzymania niewinnego, uroczego wizerunku. Nawapol jednak nie aspiruje do prostych osądów, zamiast tego postanawia zbudować nić możliwie najszczerszej relacji z członkiniami. Ich wylewy jednak nigdy nie przestają zalatywać komercyjną, reklamową papką z afiszów. Te echa dehumanizacji tworzą chyba z BNK48: Dziewczyny nie płaczą najbliższy obraz kapitalistycznego kombajnu obłudy tak blisko leżącej od prawdy.
W natłoku wyjawianych zespołowych specyfik najbardziej jednak wybrzmiewają chyba momenty emocjonalnych wylewów. Dziewczęcy płacz zdaje się szczerym przejawem buntu przeciw zakłóceniu raz narzuconego porządku, a nie, jak mogłoby się wydawać, przeciw mechanizmom stale zwiększającej się opresji. W tej kwestii największe wrażenie robi bohaterka lamentująca nad postrzeganiem BNK jako zbioru indywidualności. “Jesteśmy zespołem, całością” krzyczy z ekranu, odrzucając jakiekolwiek przejawy samodzielności i wewnątrzgrupowej atomizacji. Ukazuje to niestety przeglądowy dobór gadających filmowych głów – manierycznie, wizualnie czy nawet charakterologicznie grupa dziewczyn stanowi pewną masę jednakowych produktów, mówiących tym samym językiem o tych samych rzeczach. Jednocześnie, napędzane nic nieznaczącą sławą i rozpoznawalnością, w pełni akceptują swoje miejsce w urzeczawiającym szeregu. Rywalizacja wokół dostania się do singlowej dwunastki odbywa się na najwyższych obrotach, ale odrzucone kandydatki nie mają długiego czasu na niezadowolenie. Szybko pojawia się bowiem moment samorefleksji, a właściwie moment samorefleksji narzuconej przez zespołowych dygnitarzy. “Nie dostałam się, bo jestem za brzydka, to zrozumiałe” padające z ust wokalistek rozdziera serce, ale już chyba tylko nam. Przerażająca perspektywa ma pewnie wyraźne zakorzenienie kulturowe, ale też zakorzenienie, za które Nawapol wychodzi w scenie towarzyszącej napisom końcowym, gdzie niezwykle popularne członkinie zespołu mają z nim styczność po raz pierwszy. W momencie castingu, jeszcze przed zaoraniem wszelkich różnic, członkinie promienieją własną tożsamością i naiwną chęcią podzielenia się ową tożsamością z odbiorcami. Potem błyszczą już jedynie światłem odbitym.
BNK48: Dziewczyny nie płaczą może nie przeprowadza nas przez historię zespołu, może nie podejmuje tematu samej produkowanej masowo twórczości, może i sprawia wrażenie, jakby nie mówił wiele o samym zespole. Ale mówi więcej, niż jakakolwiek płytka przeglądowa laurka, z serii wielkich dokumentów o wielkich gwiazdach. Trzeba tylko dobrze poszukać.