Black Adam – recenzja filmu DC. Kino skrajnie nieważne

Ostatnie superbohaterskie wyczyny spod logo DC można bez wątpienia nazwać bardzo udanymi. Podczas gdy w stajni Kevina Feige nieco przeliczono się ze spadkiem jakości kosztem liczby produkcji, Batman, Legion samobójców. The Suicide Squad czy Peacemaker jawiły się jako nie tylko dobra alternatywa, ale produkcje, o jakich Marvel Studios na etapie IV fazy może jedynie pomarzyć. Każda dobra passa jednak kiedyś, choćby chwilowo, musi się skończyć i w tym przypadku następuje to właśnie teraz. Black Adam to produkcja, która wobec wyżej wymienionych wygląda jak podrzucone przez konkurencję kukułcze jajo, które miałoby wsadzić Warnerowi kij w szprychy.

Od początku projekt ten nie wyglądał specjalnie interesująco. Został co prawda zatrudniony The Rock, wszyscy wiemy, jak duże w obecnych warunkach nazwisko, jednak poza nim trudno było znaleźć coś, co kazałoby wpisywać film na liście produkcji oczekiwanych w 2022 roku. Za kamerą stanął Jaume Collet-Serra, który co prawda dostarczył, wraz ze wspomnianym aktorem niezłej rozrywki pod banderą Disneya w roku ubiegłym. W dalszym ciągu bardziej, niż z Wyprawy do dżungli czy kilku bądź co bądź niezłych filmów akcji nakręconych później, kojarzył mi się z koszmarnym Domem woskowych ciał z Paris Hilton, który przypadł mu na pełnometrażowy debiut. Reżyser ten nigdy nie wyszedł ponad co najwyżej dobrej jakości rzemiosło, stąd też trudno było znaleźć plusy w nazwisku. Po seansie niewiele się zmieni.

fot. materiały prasowe Warner Bros.

Black Adam to postać dla niezaznajomionych ze światem komiksu widzów absolutnie anonimowa. Nie pojawił się, a chyba nawet nie był specjalnie zajawiony w żadnym filmie. Jego geneza natomiast ma niewiele wspólnego z bohaterami, którzy zdają się w polityce Waltera Hamady i spółki wychodzić na pierwszy plan, mając stanowić konie pociągowe marki. Pomagała jednak ogólna strategia, która luźniej łączyła filmy uniwersum, co teoretycznie miało dawać więcej swobody. W tych warunkach wprowadzenie na ekrany bohatera wydawało się łatwiejsze. W dodatku wspomniany producent przestaje sprawować pieczę nad DC, stąd plany można byłoby budować nieco inną drogą, w oparciu o ten film.

Zobacz również: Zaproszenie – recenzja filmu. Miła niespodzianka na Halloween 

Udało się jednak średnio, głównie dlatego, że nowej genezie zwyczajnie nie udaje się wzbudzać zainteresowania. Black Adam pochodzi z Khandaq, fikcyjnej krainy, która w wyniku napięć społecznych doświadczyła go 5000 lat temu. Wszystko odbywa się w krótkiej i dość chaotycznie zbudowanej scenie, która oprócz ogromu akcji i wybuchów nie wprowadza zbyt wiele. Podobnie jest, gdy mamy okazję zapoznać się z bohaterami współczesnymi, którzy dla tej historii powinni być ważnym drugim planem. Oni bowiem sprawiają, że protagonista po tak długim okresie budzi się do życia. Intryga związana z pewną obdarzoną wielką mocą koroną jest jednak na tyle pretekstowa i niezrozumiała, że przez cały seans bez problemu możemy wskazać postacie, o których mówiąc marketingowym językiem korzyści, można stwierdzić, że brak jest im motywacji, jak i w ogóle jakiegoś ciekawszego rysu oferowanych działań. A przelewając to lepszą składniowo i mniej korzystną formę, trudno znaleźć tu kogoś interesującego.

fot. materiały prasowe Warner Bros.

Spytacie czy może zatem wśród oferowanych na ekranie wydarzeń jest ciekawiej? Ano, niekoniecznie, bo choć próby podjęcia tematyki mocy, która bardziej niż wałkowaną na setki sposobów odpowiedzialnością jest przekleństwem są, to żadna nie jest na tyle wyrazista, aby pozwalała nam w pełni zaangażować się w rozterki głównego bohatera. Teth-Adam, bo tak przez większość czasu jest określany, działa na schematach i dawanych samemu sobie obietnicach, które mają nie pchać go więcej w niewygodne i przypominające traumatyczne przeżycia wydarzenia. Często jednak słowa przysłaniają czyny i to zarówno w warstwie charakterologicznej, jak i czysto fabularnej. Fakt, że wszystkie postacie większość rzeczy robią tutaj często bardzo bezpośrednio wbrew temu, co powiedziały choćby chwilę wcześniej nie ułatwia kibicowania im. Dodajmy do tego wcześniej wspomniane wprowadzenie sztampową opowieść, a mamy komplet.

Zobacz również: Mecenas She-Hulk – recenzja serialu. Ale bajzel, to nie ma sensu

W filmie jest jednak Dwayne The Rock Johnson, co samo w sobie dla wielu będzie stanowić zaletę. Tak być powinno, jednak w tym przypadku również jest zgrzyt. Umięśniony aktor został w ostatnich kilku latach wykorzystany lepiej w prawie wszystkich produkcjach, w których miał przyjemność bądź nie pojawić się na planie. Bo choć jemu charyzmy odmówić nie można, to antytezą charyzmy jest jego ekranowy bohater. Nie wzbudza ani lęku, ani respektu swoją osobowością, w dodatku jest trochę zbyt potężny, aby zrobić to z uwagi na zagrożenie, jakie czai się za rogiem. Przez wszystkie batalie w tym filmie Black Adam przechodzi bez najmniejszego problemu czy rysy, a problemu nie sprawia mu nawet wieńczący dzieło wydawać by się mogło potężny villain. Villain, który swoją drogą jest tak nieciekawy, że spokojnie może sobie przybić piątkę ze Steppenwolfem z Justice League. Zarówno tej Whedona, jak i Snydera.

W dzisiejszych czasach w odniesieniu do nawet najpopularniejszych produkcji często pada przymiotnik ważny, charakteryzujący film pochylający się nad jakimś problemem społecznym czy zmieniający ustaloną w kinie narrację na jego temat na bardziej współczesną. W filmach superhero tego typu określenia występują rzadziej, bo jeśli jakieś wnioski z nich płyną, to raczej dotyczą profilu współczesnego masowego widza i jego podejścia. Tutaj wpływ na cokolwiek może mieć wyłącznie ostatnia, dziejąca się na początku napisów końcowych scena (jedyna, do końca creditsów czekać nie musicie). Pokazuje ona jeden z kierunków, w jakim pójdą produkcje DC. Poza tym film Collet-Serry, w odniesieniu do tego, co napisałem wcześniej można nazwać skrajnie nieważnym. Bez absolutnie żadnej straty można go bowiem nie obejrzeć.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?