„No Escape” – recenzja nowego filmu z Owenem Wilsonem w roli głównej!

Rodzina ponad wszystko!

Polscy dystrybutorzy czasem naprawdę nie mają nosa do dobrych filmów. W ciągu ostatnich miesięcy dostaliśmy do oglądania kolejną część „Paranormal Activity”, skrajnie słabego „Piotrusia. Wyprawa do Nibylandii”, remake żerujący na legendzie serii filmów z Jasonem Stathamem w roli głównej pt. „Transporter: Nowa moc”, koszmarnie złą „Fantastyczną Czwórkę” i mocno rozczarowującą kontynuację „Sinister”. W tym samym czasie, w różnych krajach na całym globie miał premierę nieudolnie rozreklamowany, dramatyczny thriller podejmujący tematykę przetrwania z Owenem Wilsonem wcielającym się w czołowego bohatera produkcji. Pomimo faktu, iż film spotkał się z chłodnym przyjęciem krytyków, to mógł poszczycić się bardzo entuzjastycznym odbiorem wśród kinomanów, którym bez wątpienia przypadł on do gustu. Świadczy o tym, chociażby wynik box-office’owy obrazu, który okazał się niemal  jedenastokrotnie większy niż jego budżet. O jaką produkcję zatem chodzi? Mowa tutaj o „No Escape” – jednym z lepszych filmów surwiwalowych ostatnich lat, który na tle powyższych obrazów wypada wręcz rewelacyjnie.  

Mocną stroną produkcji jest poprowadzona z ogromnym wyczuciem historia, która, pomimo powielania gatunkowych schematów, broni się solidnym wykonaniem oraz umiejętnym wykorzystaniem zapożyczonych wzorców. Film skupia się na przedstawieniu losów pewnej amerykańskiej rodziny, która zmuszona jest przeprowadzić się do Azji Południowo-Wschodniej ze względu na nową pracę Jacka – głowa familii. Niestety nasi bohaterowie nie zdają sobie nawet sprawy, że dobrowolnie kieruje się do paszczy rozświeconego lwa, ponieważ zazwyczaj piękny i przyjaźnie nastawiony do cudzoziemców kraj zostaje w oka mgnieniu pochłonięty przez rewolucję zbierającą krwawe żniwo. Nieświadoma zatem niebezpieczeństwa rodzina Dwyer, gdy tylko stawia swoje pierwsze kroki w zupełnie obcym dla nich państwie, staje się łatwym celem dla żądnych krwi buntowników. Czy przeżywającym własne problemy bohaterom uda się zatem otrząsnąć z szoku i szybko stanąć na nogi? Czy będą gotów przekraczać kolejne granice człowieczeństwa w celu wydostania się z tego prawdziwego piekła na Ziemi w jednym kawałku?

No Escape (6)

Choć scenariusz „No Escape” do wybitnie pomysłowych nie należy, to nie można jego twórcom odmówić ambicji. Film podejmuje naprawdę ciężki i trudny do przedstawienia temat. Scenarzyści „No Escape” starają się przede wszystkim przybliżyć kinomanom problem ksenofobii. Aby jak najwiarygodniej zobrazować wspomniane zagadnienie, twórcy sięgają do historii, która często jest najlepszym nauczycielem. Przedstawiona zatem przez nich fabuła jest luźno zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami dotyczącymi niepokojów społecznych w Azji Południowo-Wschodniej mającymi miejsce w ubiegłym wieku. Oczywiście nie istniała żadna rodzina Dwyer, a przedstawione wyczyny głównych bohaterów są zwyczajną fikcją, lecz zarysowana w filmie sytuacja, a także wyraźnie nakreślony przez scenarzystów nadmieniony problem ksenofobii, jak i wykorzystania krajów Trzeciego Świata przez państwa wysoko rozwinięte, jest ciągle aktualnym zagadnieniem wymagającym dyskusji i niezwłocznej interwencji.

No Escape

„No Escape” może się poszczycić naprawdę sprawną reżyserią. Muszę przyznać, że nie sądziłem, iż nieznany mi wcześniej twórca, w tak nieprzewidywalny i pozytywny sposób mnie zaskoczy. Byłem widać w ogromnym błędzie. John Erick Dowdle doskonale prowadzi swój film i umiejętnie posługuje się kamerą. Reżyser poprzez odpowiednio zastosowane spowolnienia, najazdy na określone przedmioty i twarze bohaterów, potrafi doskonale uchwycić dramaturgię obserwowanego przez widzów wydarzenia. Jako przykład można podać scenę, w której dochodzi do zderzenia się buntowników ze służbami porządkowymi. Reżyser wspomagając się udaną symboliką, wycisza muzykę, a tym samym wyostrza dane dźwięki – w przypadku omawianego fragmentu jest to odgłos uderzania policyjnej pałki o plastikową tarczę – jak również na dłuższy moment spowalnia akcję obserwowanego przez kinomanów wydarzenia, siejąc tym samym niepokój, którego następstwem jest wzrastające przerażenie i poczucie bezsilności. W pewnym momencie możemy niemalże doświadczyć na własnej skórze uczuć i emocji głównego bohatera filmu. Efekt bezradności i zagubienia wobec dziejących się wydarzeń zostaje spotęgowany poprzez fakt, że Jack Dwyer wraz ze swoją rodziną znajduje się w zupełnie obcej dla niego rzeczywistości – świecie, z którego zasadami i prawami nie zdążył się jeszcze w żaden sposób zapoznać. Po prostu doskonała robota.

No Escape

Sprawna reżyseria z nie mniej udaną symboliką przekłada się na świetny klimat filmu i atmosferę ciągłego niepokoju. Początkowo obserwujemy zwyczajną, niczym niewyróżniającą się rodzinę, która, podobnie jak wiele innych, zmaga się z jakimiś problemami. Można nawet powiedzieć, że atmosfera filmu, pomimo paru niewątpliwych rys na szkle, jest dość radosna i sielankowa. Jednakże tylko do czasu… W miarę rozwoju akcji w produkcji pojawia się coraz więcej niepokojących oznak – krzątające się oddziały niezorganizowanych żołnierzy na placu, niedziałający telewizor, przepalona żarówka czy utrudniona łączność (brak zasięgu w telefonach). Osobno wymienione powyżej rzeczy nie mają większego znaczenia, lecz w momencie, gdy te drobnostki zaczynają się nawarstwiać, widzowie wraz z bohaterami obrazu nie mogą pozbyć się natarczywego przeczucia, które podświadomie sugeruje im zbliżające się nieszczęście; przecież coś tutaj jawnie nie gra, nie tak miał wyglądać wyjazd państwa Dwyer! Kulminacyjnym punktem produkcji jest wybuch zamieszek. Od tego momentu film staje się znacznie dynamiczniejszy, reżyser porzuca symbolikę i w dość dosadny i niepozostawiający złudzeń sposób, obrazuje kinomanom skutki ksenofobii. Przed oczami widzów przemykają szokujące i oburzające kadry, na których można zauważyć leżące w kanałach oraz na ulicach zwłoki zastrzelonych lub pobitych na śmierć ludzi. Warto tutaj wspomnieć, że od momentu pierwszego starcia Jacka Dwyera z rebeliantami, produkcję śledzi się w napięciu do samych napisów końcowych. Nawet we fragmentach, w których obraz zwalnia nieco swoje tempo, reżyser nie pozwala zapomnieć zarówno kinomanom, jak i bohaterom „No Escape”, iż pomimo błogiej ciszy i względnie spokojnej na pozór okolicy, żaden cudzoziemiec ani przeciwnik buntu nie może czuć się bezpiecznie na terenie Azji Południowo-Wschodniej. Państwo Dwyer znajdują się zatem w stanie ciągłego zagrożenia życia. Produkcję można przyrównać do stopniowo wrastającej fali tsunami. Im dalej w las, tym sytuacja rodziny Jacka staje się coraz dramatyczniejsza, a w końcu nawet i beznadziejna. Z każdą sekundą wzrasta napięcie, a los bohaterów do samych napisów końcowych pozostaje dla widzów trudną do odgadnięcia zagadką. A skoro już o zakończeniu mowa… to jednoznacznie należy pochwalić sposób, w jaki udało się scenarzystom podsumować napisaną przez nich historię. Nawiązanie do trudnego porodu i urodzin jednej z bohaterek obrazu doskonale oddaje postawę rodziny podczas całej produkcji, a także niesie ze sobą pewien prosty przekaz mówiący o tym, że nigdy nie powinniśmy się poddawać, a co za tym idzie, walczyć do samego końca, nawet w sytuacjach skrajnie beznadziejnych.

No Escape (1)

Pozostaje jeszcze sprawa brutalności. Przemoc w filmie bardzo często nie zostaje ukazana wprost, brak tutaj rasowych scen gore, lecz dzięki odpowiednim cięciom i montażowi reżyserowi udaje się bez wątpienia zszokować widzów i skłonić ich do refleksji. W „No Escape” nigdy nie zostaje przekroczona granica dobrego smaku, ale znajduje się tutaj kilka scen, które dosłownie balansują na wspomnianej granicy – są mocne i wzbudzają uzasadnione kontrowersje; z pewnością zapadają w pamięć. Produkcja dostała kategorię wiekową R, dzięki czemu twórcom udało się należycie przedstawić wstrząsające i szokujące wydarzenia mające miejsce w Azji Południowo-Wschodniej. Reżyser zatem wolał uniknąć scen gore, przez które jego obraz mógłby niezamierzenie wpaść campowe tony, a co za tym idzie, nabrać tandetnego posmaku. Zamiast tego twórca wołał skupić się na sugerowaniu, a nawet czasem prowokowaniu widza, skutecznie działając na jego psychikę.

No Escape (3)

Jednak wszystkie powyższe elementy straciłyby na wartości, gdyby nie stojące na dobrym poziomie aktorstwo. Na pierwszym planie króluje Owen Wilson, który potwierdza, że jest utalentowanym, a co najważniejsze wszechstronnym aktorem umiejącym odnaleźć się nie tylko w głupich komediach, lecz także w poważnych dramatach wymagających nietuzinkowych zdolności. W roli zrozpaczonego, próbującego za wszelką cenę ratować swoją rodzinę ojca wypadł nad wyraz przekonująco. W oczach aktora możemy zobaczyć zwątpienie, przerażenie oraz obawę o własne życie. Na srebrnym ekranie dzielnie wspiera go Lake Bell wcielająca się w żonę odgrywanego przez Wilsona bohatera. Oboje wzajemnie się uzupełniają, a łącząca ich w produkcji wieź, dzięki niewątpliwej chemii pomiędzy gwiazdami, potrafi wzruszyć oraz chwycić za serce. Przekazywane przez tę parę uczucia wydają się prawdziwe i szczere, a ich postawa wobec siebie, zdolność do poświęceń i wzajemne zaufanie przywraca wiarę w jedno z podstawowych wartości w życiu każdego człowieka, czyli rodzinę. Pochwalić należy również Claire Geare i Sterling Jerins wcielające się w córki głównych bohaterów obrazu, które wypadły równie wiarygodnie, co chwalona powyżej dwójka. Na wyróżnienie zasługuje też Pierce Brosnan. Aktor całkowicie zdominował drugi plan produkcji, kreując niejednoznacznego bohatera.

No Escape (7)

Podobny poziom do aktorstwa udało się utrzymać także w przypadku oprawy audiowizualnej filmu. Jak na produkcję o tak skromnym budżecie (wynoszącym zaledwie 5 milionów dolarów), „No Escape” w niczym nie ustępuje gatunkowym rywalom. Efekty specjalne z pewnością nie zachwycają widowiskowością, ale nie rażą również sztucznością czy kiepską realizacją. Szczęśliwie stanowią one jedynie dodatek, w gruncie rzeczy mało istotny detal wzbogacający tę piękną opowieść o poświęceniu, miłości i zaufaniu. „No Escape” to z pewnością obraz niepozbawiony mniejszych lub większych wad i uchybień, charakteryzujący się ponadto prostą i opartą na schematach historią, która w wielu aspektach zostaje niepotrzebnie spłycona. Dlaczego zatem warto zawracać sobie nim głowę? Chociażby ze względu na wydobyte przez twórców problemy i sposób ich ukazania. Te bowiem zostają przedstawione z perspektywy zwyczajnej, zagubionej i niewinnej rodziny, której jedyną zbrodnią jest jej narodowość, co niestety wystarczy do obarczenia ich odpowiedzialnością za grzechy i powszechne postępki wielkich korporacji. Polecam!

„No Escape”, reż. John Erick Dowdle – ocena Movies Room to: 72/100

No Escape (2)

 

Redaktor

Miłośnik kina akcji lat 80., produkcji młodzieżowych oraz wysokobudżetowych filmów przygodowych, fantasy i science-fiction. Widz szczególnym podziwem darzący oldskulowe animacje, a także pełne magii i wdzięku obrazy Disneya. Ukończył Politechnikę Gdańską i z wykształcenia jest specjalistą w dziedzinie szeroko pojętej chemii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?