Kiedy sobie tak myślę o tych wszystkich rebootach, sequelach i spin offach uznanych serii, połączonych z modą na nostalgię i spoglądanie z tęsknotą na lata 90. czy 80., zaczynam się bać, że w kinie z roku na rok będzie coraz mniej miejsca na oryginalność. Twory znane, odnawiane i opowiadane podobnie niezliczone ilości razy wciąż się sprzedają i mają bardzo dobrze. A przecież takie remake’i mogłyby być dużo bardziej przydatne, gdyby przypominały nie te dzieła, które zna każdy szanujący się kinoman, a takie, które są obejrzenia warte, lecz jednak ząb czasu nadgryzł je na tyle, że dobrze byłoby pokusić się o ich przypomnienie. Może to właśnie ta myśl przyświecała twórcom nowej wersji Linii życia przy odkurzaniu filmu Joela Schumachera z 1990 roku. Nie wiem jednak, czy w powyższych przemyśleniach chodziło mi o filmy takiej jakości…
Zobacz również: Botoks – recenzja nowej odsłony filmowego disco polo Patryka Vegi!
Na pierwotną wersję natrafiłem ładnych parę lat temu w rodzimej telewizji. Ot, całkiem przyzwoity film do obejrzenia późną nocą. Ratowała go charyzmatyczna obsada z Julią Roberts i Kieferem Sutherlandem na czele. Miał jednak swoje wady, a tu mam głównie na myśli przejście trochę obok problemu, jakim miał się zająć, oraz słabo nakreślone motywacje bohaterów. Ci goście doprowadzali do własnej śmierci klinicznej, ale żaden z nich nie uzasadnił tego w wystarczający sposób! Po niespełna trzech dekadach niewydobyty do końca przez twórcę Batmana i Robina potencjał próbuje uwolnić Niels Arden Oplev, reżyser świetnego Millennium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Od razu warto dodać, że chce nadać swój własny wydźwięk tej historii. Jednak ostatecznie również na niej polega.
Czym ta Linia życia właściwie jest? Ano opowieścią o grupce studentów medycyny, która zaczyna eksperymentować ze śmiercią kliniczną, żeby sprawdzić, co dzieje się z mózgiem człowieka, gdy cała reszta jego narządów przestaje już pracować. Przez początek seansu, kiedy to – w przeciwieństwie do oryginału – nasi bohaterowie zaczęli badać mózg i rejestrować jego zachowanie podczas zabijania się, miałem nadzieję, że to właśnie w tę stronę pójdzie ten film, co byłoby dość ciekawym dopowiedzeniem pierwszej historii. Niestety, nie zrobił tego.
Zobacz również: Recenzja filmu Linia życia (1990)
Produkcja stoi bowiem w rozkroku. Z jednej strony – celuje ona w fanów taniego horroru, dlatego jest trochę scen z masą jumpscare’ów i nieco tandetnego straszenia. Z drugiej – próbuje zbudować relację studentów i zrobić ciekawy film o przyjaźni, a do tego dochodzi jeszcze próba pochylenia się nad wizjami, których świadkami są bohaterowie. Z każdej strony jest jednak dość płytko i infantylnie, co sprawia, że oglądanie tego filmu nie należy do zbyt przyjemnych.
Pierwsze, o czym wspomniałem w kwestii wad, to motywacje bohaterów. Kiedy w oryginale Kevin Bacon pytał Julii Roberts, po co zatrzymuje swoje serce, ta rzucała mu jakimś głupawym tekstem, po czym sam stwierdzał, że lepszego i tak do tej pory nie usłyszał – nie spodziewałem się, że tu może być jeszcze słabiej. Scenariusz jednak tą kwestią nie zajmuje się praktycznie w ogóle, przez co film śledzimy jałowo, a i aktorzy grający główne role mają trudniej, by się wykazać. A mówimy tu o świetnych nazwiskach na czele z Ellen Page, która sprawdzała się już w podobnych rolach (Beyond: Dwie dusze) czy będącym całkiem świeżo po świetnej roli w Łotrze 1 Diego Lunie.
Zobacz również: Porwany – recenzja thrillera z Halle Berry
Wspólnym mianownikiem z oryginałem jest tutaj występ Kiefera Sutherlanda, który symbolicznie wręcz przekazuje pałeczkę młodym. Gra tutaj bowiem ich nauczyciela, a mając przed oczami jego młodą wersję robiącą te same zakazane rzeczy u Schumachera, można się uśmiechnąć. Fani Jacka Bauera też znajdą coś dla siebie, ponieważ w jednej ze scen z jego ust pada Now! tak soczyste, że nie powstydziłby się go najsłynniejszy agent CTU. W jego postaci nostalgię widać najbardziej, jednak to trochę za mało, żeby pociągnąć cały film.
Joel Schumacher prawie 30 lat temu strworzył film średni, jednak z widocznym niewykorzystanym potencjałem. Ludzie, którzy chcieli go wydobyć, teraz polegli ponownie. Nie wiem, czy ten materiał jest tak trudny, czy raczej biorą się za niego nieodpowiednie osoby – jednak trzeciej próby reanimacji Linii życia się już nie spodziewam. I chyba nikt z tego powodu nie będzie się przesadnie smucić.