Przełęcz ocalonych – ścieżka dźwiękowa [Recenzja i odsłuch]

Kariera Ruperta, młodszego brata Harry’ego Gregsona-Williamsa, nabiera tempa. Po Tarzanie: Legendzie, który otworzył mu drogę do hollywoodzkich superprodukcji, nadeszła Przełęcz ocalonych, czyli świetnie przyjęte przez krytykę kino wojenne czystej wody. Rupert w obydwu przypadkach wykazał się rzemieślniczą sprawnością, choć jego muzyce wciąż brakuje autorskiego sznytu.

Zobacz również: Przełęcz ocalonych – przedpremierowa recenzja z festiwalu #Venezia73

Gregson-Williams najwięcej czerpie z tradycji Remote Control Productions, grupy kompozytorów związanych z Hansem Zimmerem. Szczególnie słychać to w utworach pełnych rozmachu i patosu. Starannej rytmice towarzyszą posuwiste, pełne oddechu melodie. Poza tym wyraźnie czuć przewagę smyczków nad innymi sekcjami orkiestry. Drugą część płyty z muzyką wypełniają więc tego typu, zimmeryzujące kawałki z podniosłym One Man at a Time na czele.

Nim jednak Gregson-Williams rozwinie arsenał patosu pod wojenną epopeję, czeka go obyczajowa część filmu z mocno zarysowanym wątkiem romantycznym. Tutaj korzysta z innego zestawu narzędzi, bliższego pewnie Thomasowi Newmanowi. Ciepłe falowanie smyczków, przytłumiony fortepian, pociągłe frazy instrumentów dętych drewnianych kreują słodką, lekko nostalgiczną atmosferę. Momentami czuć folkową nutę, która wiąże się z pochodzeniem głównego bohatera obrazu. Muzyka jest meandryczna, rozlewa się łagodnie, miękko chwytając uwagę słuchacza.

Po niespełna 20 minutach takiej melancholijnej sielanki uderzenie twardej muzyki akcji stanowi lekki szok. Gregson-Williams bombarduje słuchacza mało przyjemnym underscorem. Na płycie nie da się go słuchać, ale w filmie okazuje się bardzo praktyczny. Dobrze koresponduje z pokazywanym na ekranie wojennym chaosem, dodaje mu drapieżności. Gdy przekroczy się tę mroczną strefę, następuje już epicki finał, który trwa zresztą nadspodziewanie długo.

Ścieżka dźwiękowa ogólnie dobrze wpisuje się w charakter obrazu. Niestety brak oryginalności skutkuje czymś jeszcze – słabą wyrazistością. Podczas seansu czuć, że jakaś muzyka jest, że nawet wydaje się w porządku, ale przypomina dziesiątki podobnych kompozycji. Kompozytorowi nie udało się niestety stworzyć choćby jednego tematu zapadającego w pamięć. Nawet motyw wiodący, choć krótki i nieźle eksponowany, umyka uwadze.

Przełęcz ocalonych jest rzemieślniczo solidną pracą. Dobrze działa w filmie, brzmi elegancko, udanie odnajduje się w odmiennych nastrojach. Nawet na płycie słucha się jej nieźle. Nie nudzi, najpierw ujmuje atmosferą, a potem porywa rozmachem. Pozostaje jednak nadmiernie wtórna, pozbawiona pomysłowości i indywidualnego pazura, by zapaść w pamięć. Nawet najlepsze nuty tracą na uroku, gdy słyszy je się kolejny raz.

Ocena: 63/100


 

Lista utworów:

  1. Okinawa Battlefield (3:59)
  2. I Could Have Killed Him (2:20)
  3. A Calling (2:42)
  4. Pretty Corny (1:44)
  5. Climbing For A Kiss (3:47)
  6. Throw Hell At Him (1:58)
  7. Sleep (2:18)
  8. Dorothy Pleads (3:17)
  9. Hacksaw Ridge (4:20)
  10. Japanese Retake the Ridge (4:36)
  11. I Can’t Hear You (2:54)
  12. One Man at a Time (2:30)
  13. Rescue Continues (3:46)
  14. A Miraculous Return (2:50)
  15. Praying (5:49)
  16. Historical Footage (4:59)

Pisze nie­usta­jąco, co jest chyba formą uza­leż­nie­nia. Temat numer jeden: kino; temat numer dwa: muzyka w kinie, ale każdy powód, żeby pisać jest dobry. Większość tekstów trafia na stronę "Całe życie w kinie" (www.zyciewkinie.pl), któ­rej nazwa dość dobrze oddaje, co robi na co dzień.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?