Kariera Ruperta, młodszego brata Harry’ego Gregsona-Williamsa, nabiera tempa. Po Tarzanie: Legendzie, który otworzył mu drogę do hollywoodzkich superprodukcji, nadeszła Przełęcz ocalonych, czyli świetnie przyjęte przez krytykę kino wojenne czystej wody. Rupert w obydwu przypadkach wykazał się rzemieślniczą sprawnością, choć jego muzyce wciąż brakuje autorskiego sznytu.
Gregson-Williams najwięcej czerpie z tradycji Remote Control Productions, grupy kompozytorów związanych z Hansem Zimmerem. Szczególnie słychać to w utworach pełnych rozmachu i patosu. Starannej rytmice towarzyszą posuwiste, pełne oddechu melodie. Poza tym wyraźnie czuć przewagę smyczków nad innymi sekcjami orkiestry. Drugą część płyty z muzyką wypełniają więc tego typu, zimmeryzujące kawałki z podniosłym One Man at a Time na czele.
Nim jednak Gregson-Williams rozwinie arsenał patosu pod wojenną epopeję, czeka go obyczajowa część filmu z mocno zarysowanym wątkiem romantycznym. Tutaj korzysta z innego zestawu narzędzi, bliższego pewnie Thomasowi Newmanowi. Ciepłe falowanie smyczków, przytłumiony fortepian, pociągłe frazy instrumentów dętych drewnianych kreują słodką, lekko nostalgiczną atmosferę. Momentami czuć folkową nutę, która wiąże się z pochodzeniem głównego bohatera obrazu. Muzyka jest meandryczna, rozlewa się łagodnie, miękko chwytając uwagę słuchacza.
Po niespełna 20 minutach takiej melancholijnej sielanki uderzenie twardej muzyki akcji stanowi lekki szok. Gregson-Williams bombarduje słuchacza mało przyjemnym underscorem. Na płycie nie da się go słuchać, ale w filmie okazuje się bardzo praktyczny. Dobrze koresponduje z pokazywanym na ekranie wojennym chaosem, dodaje mu drapieżności. Gdy przekroczy się tę mroczną strefę, następuje już epicki finał, który trwa zresztą nadspodziewanie długo.
Ścieżka dźwiękowa ogólnie dobrze wpisuje się w charakter obrazu. Niestety brak oryginalności skutkuje czymś jeszcze – słabą wyrazistością. Podczas seansu czuć, że jakaś muzyka jest, że nawet wydaje się w porządku, ale przypomina dziesiątki podobnych kompozycji. Kompozytorowi nie udało się niestety stworzyć choćby jednego tematu zapadającego w pamięć. Nawet motyw wiodący, choć krótki i nieźle eksponowany, umyka uwadze.
Przełęcz ocalonych jest rzemieślniczo solidną pracą. Dobrze działa w filmie, brzmi elegancko, udanie odnajduje się w odmiennych nastrojach. Nawet na płycie słucha się jej nieźle. Nie nudzi, najpierw ujmuje atmosferą, a potem porywa rozmachem. Pozostaje jednak nadmiernie wtórna, pozbawiona pomysłowości i indywidualnego pazura, by zapaść w pamięć. Nawet najlepsze nuty tracą na uroku, gdy słyszy je się kolejny raz.
Ocena: 63/100
|
Lista utworów:
- Okinawa Battlefield (3:59)
- I Could Have Killed Him (2:20)
- A Calling (2:42)
- Pretty Corny (1:44)
- Climbing For A Kiss (3:47)
- Throw Hell At Him (1:58)
- Sleep (2:18)
- Dorothy Pleads (3:17)
- Hacksaw Ridge (4:20)
- Japanese Retake the Ridge (4:36)
- I Can’t Hear You (2:54)
- One Man at a Time (2:30)
- Rescue Continues (3:46)
- A Miraculous Return (2:50)
- Praying (5:49)
- Historical Footage (4:59)
|
|
Jan Bliźniak
Pisze nieustająco, co jest chyba formą uzależnienia. Temat numer jeden: kino; temat numer dwa: muzyka w kinie, ale każdy powód, żeby pisać jest dobry. Większość tekstów trafia na stronę "Całe życie w kinie" (www.zyciewkinie.pl), której nazwa dość dobrze oddaje, co robi na co dzień.