31. WFF – Dzień 4, o dwójce braci, komiku i kobiecie po przejściach

W czwartym dniu imprezy natrafiliśmy na znacznie bardziej zróżnicowane produkcje. Niestety rzeczone zróżnicowanie opiera się w głównej mierze na różnicy klas pomiędzy poszczególnymi propozycjami, które tutaj zamieściliśmy. Dzisiaj zatem coś godnego polecenia, ale też co nieco ku przestrodze.

Rozpoczniemy zdecydowanie najlepszą pozycją. Dokument Wojciecha Staronia przedstawia profile tytułowych braci Kułakowskich, mężczyzn zesłanych przed laty do łagrów. Po ucieczce do Kazachstanu jeden z nich został kartografem, drugi zaś – młodszy – malarzem. Po wielu latach obaj wracają do ojczyzny. „Bracia” ujmują pięknie, dyskretnie ukazaną historią specyficznej więzi dwojga ludzi, którzy pomimo swych różnic – jeden jest zmęczony życiem, drugi wciąż tryska energią – są nierozłączni. Ich codzienna rutyna co rusz prowokuje do przeróżnych tarć. Nadal jednak żadna różnica charakterów czy radykalne zmiany w życiu zdają się nie wpływać na ich relację, w której zdaje się nie być nawet mowy o jakimkolwiek rozstaniu z przyczyn innych niż naturalne. To dzieło o przemijaniu i ciągłym odnajdywaniu siebie, rozpoczynaniu swego dzieła od nowa. Film Staronia odniósł już sukcesy za granicą (jedna z istotniejszych nagród na festiwalu filmowym w Locarno) i z całą pewnością ten intymny, ujmujący projekt należy także do najmocniejszych produkcji na Warszawskim Festiwalu Filmowym.
Ocena Movies Room: 80/100

bracia
Kolejna na liście jest amerykańska produkcja – „Rozrywka”. Opowiada o komiku, który najlepsze lata ma za sobą, a teraz wałęsa się po różnych niewielkich knajpkach w kraju, by jakoś wiązać koniec z końcem. Obserwujemy rutynę mężczyzny, staczanie się w coraz głębszy dołek – przede wszystkim psychiczny – oglądając jego cierpienie. Najgorsze jest jednak to, że przy tym cierpimy wraz z nim. Ponura atmosfera beznadziejności z akompaniującymi jej dźwiękami przypominającymi odgłosy jakiegoś latającego owada to mało zachęcające połączenie. Owszem, ma to pewne uzasadnienie w zamyśle twórców, aczkolwiek jak się wydaje, ów zamysł nie został odpowiednio zrealizowany. Środek wyrazu został posunięty w tak wielkie ekstremum, że doprawdy ciężko jest to znieść. Nie ma nawet motywacji, by uznać powyższe zabiegi za stosowne, a momentami ciekawe ujęcia kamery nie są w stanie nam wynagrodzić mąk. Bo w końcu jak mamy mieć chociażby chęć, by wczuć się w człowieka, który jest nieprawdopodobnym gburem, opowiadającym sprośne, zazwyczaj co najmniej mało śmieszne dowcipy, obrażającym swoich krytyków i każącym jeszcze sobie za to płacić…? Trudno komuś takiemu współczuć, a o perspektywie sympatyzowania z nim nawet nie ma co wspominać. Różne surrealistyczne zabiegi w żaden sposób nie pomagają, a swoją dziwnością i irytującą pretensjonalnością tym bardziej odstręczają. Druga połowa filmu jest już tak rozbuchana, męcząca i niestrawna, że ma się ochotę zrobić to, co protagonista w ostatniej ze scen – śmiać się opętańczo przez łzy.
Ocena Movies Room: 25/100

rozrywka
Pozycją, którą obejrzeliśmy pod koniec dnia, jest pewnego rodzaju równowagą pomiędzy „Braćmi” a fatalną „Rozrywką”. „Ojczyzna” to próba pokazania tego, jak życie mieszkańców Kosowa zmieniło się po straszliwej wojnie domowej. Główną bohaterką produkcji jest tutaj bez wątpienia Maca, która straciła w tamtym konflikcie dziecko i jedenaście lat później stara się wiązać koniec z końcem. Szybko jednak zaczyna dzielić swój udział z wieloma innymi postaciami. Akcja „Ojczyzny” ma miejsce w trakcie Wielkiego Tygodnia. Ma to pewien symboliczny wymiar, ponieważ każdy z przedstawionych w filmie ludzi jest na większym lub mniejszym życiowym zakręcie. Wszyscy czekają na cud, który ich wybawi z opresji. Cudu jednak jak nie było, tak nie ma (przynajmniej w kontekście tego, co widzimy na ekranie). Sam sposób prowadzenia nas przez historię ma swój urok, a przede wszystkim potrafi widza zaangażować. Dość naturalnie zostajemy wrzuceni w wir wzajemnie z sobą powiązanych wątków, co nadaje całości wiarygodności. Szkoda tylko, że wszystkie te elementy fabuły są nakreślone dość siermiężnie. Oleg Novković zdecydowanie przesadnie szafuje skrajnościami. Właściwie nie ma epizodu, w którym jego bohaterowie nie przeżywaliby jakiegoś rodzaju tragedii. To zrozumiałe, że miało to na celu uwypuklenie ceny, jaką mieszkańcy tego kraju zmuszeni byli płacić za wojenny okres, jednakże bez wątpienia dało się to ukazać znacznie subtelniej. Na uwagę zasługuje w większej części co najmniej dobrze spisująca się obsada, acz po seansie można odczuć pewien niedosyt.
Ocena Movies Room: 60/100

ojczyzna

Dziennikarz

Redakcyjny hipster. Domorosły krytyk filmowy, fan mieszaniny stylistyk i kreatywnego kiczu. Tępiciel amerykańskiego patosu i polskich kom-romów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?