Poniższy tekst jest pełen twardych spoilerów dotyczących najnowszej części „Gwiezdnych Wojen”. Czytasz na własną odpowiedzialność.
„Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” to bez wątpienia w ostatnim miesiącu temat numer jeden dla świata kina. Wszyscy ten film oglądają, wszyscy o nim mówią, wszyscy oceniają. Trzeba przyznać że J.J. Abrams sprostał zadaniu przywrócenia serii na właściwe tory. Fani dostali to co chcieli, jednak trzeba sobie jasno powiedzieć, że w wielu aspektach jest to film bardzo bezpieczny, nie poszerzający, a odświeżający uniwersum, swoista kalka i hołd dla starszej trylogii, nie pozwalający sobie wprowadzić zbyt wiele nowego. Ciężko się jednak temu dziwić, ponieważ tylko w jednej kwestii twórca „Zagubionych” w swoim najnowszym dziele zagrał va banque. Zrobił to tworząc nowy, zupełnie inny i wykraczający poza ramy sagi czarny charakter. Kylo Ren jednak nie spotkał się ze zbyt ciepłym przyjęciem ze strony widzów. Dlaczego? Tego właśnie nie wiem, jednak w tekście tym postaram się nad tym zastanowić.
Kolejna Gwiazda Śmierci, tylko pod inną nazwą, kolejna gwiezdna flota ją niszcząca, kolejna bohaterka z wielką mocą która zacznie się prawdopodobnie szkolić u ostatniego z wielkich Jedi. Kolejny uroczy droid, kolejne Imperium (również ze zmienioną nazwą) i jego kolejny wielki wódz. Ale czarny charakter jest inny, poprzedniego ustanowiono tylko jego mentorem. Kylo Ren chciałby być drugim Lordem Vaderem, widzowie chyba też by tego chcieli, ale nigdy drugim Vaderem nie będzie, bo jest to zupełnie inna postać, pełna tajemnic, z większymi pokładami jasnej strony mocy niż poprzednik, zupełnie inaczej wykreowana. Krótko mówiąc, postać, która jest największym atutem „Przebudzenia Mocy”.
W pierwszych scenach filmu jedyny (chociaż, czy aby na pewno?) syn Lei i Hana Solo notuje prawdziwe, iście Vaderowskie wejście smoka. Poszukując droida mającego doprowadzić go do Luke’a Skywalkera nie wacha się zabić calutkiej wioski, jest bardzo zawzięty w dążeniu do swego celu. Już po paru chwilach daje się jednak poznać jako człowiek porywczy, nie panujący nad sobą, dostający ataków szału. Jeśli nie potrafisz zapanować nad sobą nie jesteś także w stanie zapanować nad jakimkolwiek ludem, jednak Kylo Ren jakiś strach wśród swoich Storm Trooperów wzbudza. Nie wiem czy przed nimi zdejmował kiedyś swoją maskę, mnie osobiście to nie przeszkadzało, ale wielu ludzi w scenie w której swoją twarz pokazał nam Adam Driver wybuchło śmiechem i dostrzegło słabość tej postaci.
Kylo Ren to fan, a nawet psychofan Darth Vadera. Bardzo chciałby być taki jak on. Jak zauważył jeden z bardziej znanych krytyków filmowych w kraju, jest to gość, który byłby w stanie pójść przebrany za swojego mentora na nocną premierę któregoś z filmów ze starej sagi. Jest jednak zbyt dziecinny i zbyt dużo w nim dobra, aby wzbudzać postrach i respekt w całej galaktyce. Jego wielkim problemem jest jednak potencjał, który dostrzega w nim tajemniczy Snoke, nowa wersja imperatora. No bo niby jak inaczej miałby powierzyć najbardziej złowrogie plany w galaktyce właśnie komuś takiemu.
Kluczowy moment filmu to spotkanie Kylo ze swoim ojcem, Hanem Solo którego efektem jest śmierć uwielbianej przez fanów postaci. Gdy ojciec prosi naszego villaina o zdjęcie maski, możemy pod nią dostrzec człowieka niezdecydowanego, nie do końca wiedzącego co robi, nie potrafiącego sobie poradzić z ogromnymi pokładami mocy w nim ukrytej. To bohater absolutnie niedoskonały, który chciałby być zły, ale jego wewnętrzne ja, jak tylko może stara się z tym walczyć. Postać równie ciekawa, choć zupełnie inna niż Darth Vader, wywołała w internecie lawinę hejtu. Ciężko jednak jest cokolwiek mu zarzucać, w dodatku przyrównując do wytatuowanego i machającego mieczem Darth Maula, który występował w „Mrocznym Widmie”. Chciałbym napisać coś o porównaniu osobowości także i tych bohaterów, ale zwyczajnie nie da się tego zrobić, bo główny badass filmu z 1999 roku charakteru nie ma żadnego.
To wszystko czyni bohatera granego przez Adama Drivera najciekawszym czarnym charakterem, jaki pojawił się w blockbusterach w minionym roku.Przyznać trzeba jednak że nie miał zbyt wielkiej konkurencji, bo wiele głośnych filmów z 2015 ten aspekt położyło (najlepszymi przykładami są „Spectre” i „Czas Ultrona”). Może nie straszy wyglądem, ale ciekawi, wzbudza bardzo mieszane uczucia, od respektu i strachu po współczucie i politowanie. Oczekuje drugiego Vadera, tak jak oczekują go widzowie. Najważniejsze jest jednak to, jak szerokie pole do dalszych manewrów dało wykreowanie tej postaci i jak dużo pytań po sobie pozostawił. Co w finale się z nim stało? Co poszło nie tak, gdy szkolił go Luke? Co wywołało jego konflikt z ojcem? W końcu dlaczego Snoke tak bardzo na niego liczy? Odkrywanie tych tajemnic będzie więc jednym z ciekawszych elementów następnego filmu. Pojawia się jednak tutaj mały haczyk. Według mnie Abrams Kylo Renem wygrał, chociaż opinie jakie wystawiają mu widzowie mogą sprawić że twórcy następnych części sagi kilkukrotnie się zastanowią, zanim postawią na jakieś oryginalne, wyrywające się schematom rozwiązanie. W końcu prawdopodobnie wielu fanów bardziej zadowoliłaby wieść o zmartwychwstaniu Anakina Skywalkera.