Pierwsze pokazy prasowe oraz przedpremierowe filmu Spider-Man: Homecoming już za nami. Czas zatem trochę pospoilerować tym, którzy jeszcze nie mieli okazji ujrzeć Człowieka-pająka w akcji. Bo oczywiście zdajecie sobie sprawę, że ten tekst będzie najeżony SPOILERAMI, smaczkami i innymi Easter Eggami, których ujawnienie może zepsuć frajdę z seansu niejednemu widzowi? Dobra, ostrzegaliśmy, obowiązek spełniony, a teraz do dzieła!
Zobacz również: Spider-Man: Homecoming – recenzja filmu o pajączku, który zawitał do MCU
Jeśli chodzi o ilość scen po napisach, to Spider-Man: Homecoming powiela złotą zasadę Marvela, iż „dwójka” stanowi idealny kompromis pomiędzy kiczem a zajawką. Tak więc mamy dwie sceny po napisach, z czego pierwsza już teraz przez wielu określana jest mianem „najlepszej sceny po napisach w historii”. Dlaczego? A no dlatego, że w tych dosłownie kilkudziesięciu sekundach zawarto zapowiedź kolejnej odsłony przygód Petera Parkera, korzystając tylko i wyłącznie z elementów już wcześniej przewijających się na przestrzeni całego filmu. Ponadto zrobiono to w niezwykle przemyślany sposób, nie rzucając nam bezpośrednio w twarz kawałkami mięsa, lecz jedynie puszczając ledwo widoczne oczko do naszych wewnętrznych komiksomaniaków.
Głównym antagonistą Petera Parkera w Homecoming jest Vulture. Żadna to tajemnica, wiedzą to nawet ci, którzy jeszcze filmu nie oglądali, a jakimś cudem dalej się tu znajdują. Jak można również się domyślić, łotr grany przez Michaela Keatona – krótko mówiąc – dał ciała, przez co wylądował w pace wraz z siebie wartymi szumowinami. W powyższej scenie obserwujemy, jak odprowadzany do swojej celi Sęp mija pielgrzymkę więźniów, pośród których figuruje jeden z kryminalistów przyłapany na lewym handlu bronią z Vulturem na promie na Staten Island. Okazuje się jednak, że chyba nawet nasz „bohater” nie wiedział wówczas z kim ma do czynienia. Ten gość to bowiem Mac Gargan, którego każdy zapaleniec kojarzy nawet zbudzony w środku nocy. Jego alter ego, czyli Scorpion, nie raz na łamach komiksów i animacji dawał się pajączkowi we znaki, stając się swego czasu jednym z ulubionych spidermanowych łajdaków. Dowodem na to, że rzeczywiście mamy do czynienia z tą irlandzką szują jest chociażby skorpion wytatuowany na jego szyi. Panie sądzie, nie mamy więcej pytań.
W następnej kolejności Gargan wypytuje Vulture’a o plotki twierdzące, jakoby ten znał prawdziwą tożsamość Spider-Mana. Pan Toomes zaprzecza jednak wszystkiemu, odwdzięczając się tym samym Parkerowi za niegdysiejsze ocalenie jego córki oraz w sumie jego samego. Pomiędzy wierszami możemy natomiast wyczytać, że Gargan nie do końca wierzy w zapewnienia Sępa i że planuje niemałą zemstę na młodocianym superbohaterze. Zaznacza przy tym, iż „poza paką” posiada on wielu przyjaciół gotowych do wskoczenia w ogień, byleby tylko dorwać Pająka, co zaznajomionych z tematem od razu sprowadzi na trop sławnej Sinister Six, czyli grupy badassów zjednoczonej w imię ukrócenia dominacji Spider-Mana. Mając zatem na względzie fakt, że Shocker nadal znajduje się na wolności, możemy zakładać, iż poznaliśmy właśnie tożsamość co najmniej dwóch pierwszych członków tej elitarnej organizacji.
Innymi słowy właśnie poznaliśmy plany na sequel Homecoming. Nie przyprawią one nas co prawda o zawał serca ani inne powikłania, gdyż sięgając pamięcią kilka lat wstecz, podobne cele stawiało przed sobą Sony przy tworzeniu Niesamowitego Spider-Mana 3. Teraz, gdy obie wytwórnie zjednoczyły siły, wydaje się, iż Sinister Six po prostu musiało nabrać filmowego żywota, a nam w to graj!
Druga scena po napisach budzi natomiast spore kontrowersje w kwestii oceny jej rzeczywistego znaczenia. Widzimy w niej bowiem Kapitana Amerykę we własnej osobie, stojącego na białym tle i prawiącego o sile cierpliwości widza. Cierpliwości w tym znaczeniu, że ludzie siedzieli w kinie do zakończenia napisów końcowych, bo a nóż Marvel wyskoczy z jakąś niespodziewaną sceną. Był to więc czysty trolling, żart z nawyków współczesnego widza, który przez Marvela został zastosowany już po raz drugi (pamiętny post-credit z Deadpoola, karykaturujący identyczny zabieg z Wolnego dnia Ferrisa Buellera). W tym momencie do dyskusji wchodzą zatem wątpliwości, czy aby na pewno takie sceny są jeszcze zabawne i czy czasem ktoś tu nie gra na konsumenckich przyzwyczajeniach współczesnego widza. Abstrahując już nawet od tego, że sceny po napisach są niczym innym jak płatnym spotem kolejnej części danego filmu (bo w końcu płacimy za bilet na seans, którego częścią jest scena po napisach), to w tych wszystkich zabiegach wytwórnie zdają się stawiać wyłącznie na słupki sprzedażowe. Krótko mówiąc: niech te sceny tam będą, bo wszyscy wtedy to obejrzą. Marvel do spółki z Disneyem ten obecny tren opatentowali, a DC z Warnerem ślepo papugowali, pchając do post-creditów „coś”, bo coś być musi. Nie znaczy to jednak, że to Warner strywializował znaczenie takich scen. Przykład powyższej sceny z Kapitanem Ameryką wyraźnie wskazuje bowiem, że nikt dzisiaj w kinie nie jest tak bezpieczny i mało oryginalny co Disney – niby inny wydźwięk niż wspomniana scena z Deadpoolem, ale konstrukcja, intencja, a nawet niektóre słowa („you are still here?”) te same. I nie zrozumcie mnie źle – nie narzekam tu dla narzekania i bynajmniej nie akceptuję tłumaczenia, że „te filmy są dla rozrywki”. Po prostu jako klient, jako ten konsument, kupuję produkt, którym jest film. Kupuję go w ciemno, bo przecież nie wiem czego się po nim spodziewać, ale kupuję. Produkt ten nie podlega reklamacji, więc jedyny wyraz mojego sprzeciwu konsumenckiego może się przejawić w postkrytyce i żądaniu zmian. Jako konsument czuję się bowiem obrażony, że ktoś kilka razy wciska mi to samo, nie starając się nawet poeksperymentować ze swoim produktem. Po premierze Deadpoola, którą można uznać za swoistą cezurę w historii filmowego uniwersum Marvela, popadnięto w marazm, letarg, brak jakichkolwiek wizji przyszłościowych i parcia do ciągłego ulepszania kolejnych produkcji. To się w końcu przeje nawet i szerszej publice, a wtedy nie będzie zmiłuj.
No ale koniec, bo zaraz nam się zrobią żale młodego Wertera! Tak czy owak, liczę na to, że nasza analiza przybliżyła wam co nieco istotę scen po napisach w Spider-Man: Homecoming i pomogła w wyłapaniu niuansów dotyczących zapowiedzi kolejnych odsłon. Salut!
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe