Kapitan Ameryka: Biały – recenzja komiksu

Tzw. Kolorowa seria autorstwa Jepha Loeba i Tima Sale’a to jedna z najbardziej nostalgicznych rzeczy, jakie mogły przydarzyć się superbohaterskiemu komiksowi. Do tej pory za pomocą barw oddane zostały już emocje Spider-Mana (niebieski), Daredevila (żółty) oraz Hulka (szary). Teraz duet twórców wziął na warsztat samego Kapitana Amerykę i zdecydował się na wykorzystanie koloru białego.

Strona komiksu Kapitan Ameryka: Biały

Kapitan Ameryka: Biały różni się nieco od poprzednich odsłon kolorowej serii. Peter Parker, Matt Murdoch oraz Bruce Banner zwracali się w nich bezpośrednio do swoich ukochanych kobiet, utraconych lub niespełnionych miłości swojego życia: Gwen Stacy, Karen Page i Betty Ross. Steve Rogers pisze jednak list do mężczyzny, z którym łączyła go bardzo silna więź – jego partnera, Jamesa Buchanana „Bucky’ego” Barnesa. Nie ma w tym nic homoerotycznego, związek ten nie przypomina też relacji ojciec-syn, jak w przypadku Batmana i Robina. Kapitan Ameryka jest dla Bucky’ego bardziej jak starszy brat.

Całość przedstawiona została w formie wspomnień Kapitana, który wraca myślami do najważniejszych wydarzeń, w których brał udział wraz z Barnesem: od wspólnego koszarowania, przez moment, w którym Bucky odkrywa tajemnicę Rogersa, aż po misje na froncie, od kopania tyłków nazistom, aż po próbę obalenia Red Skulla (tak, on też gościnnie pojawia się w tym komiksie). Nie musze dodawać, że kulminacyjnym momentem, do którego wszystko zmierza, jest śmierć Bucky’ego. Liczę, że dla większości z Was nie jest to już spoiler, szczególnie, że twórcy odnoszą się do tego wydarzenia jak do śmierci Leo na Titanicu – jak do oczywistej oczywistości.

Kadr komiksu Kapitan Ameryka: Biały

Wspólne przygody sprawiają, że dwaj partnerzy uczą się wiele o bohaterstwie i poświęceniu, ale i o stracie oraz porażce. Czy może raczej o pozornym zwycięstwie, bo sukces okupiony żałobą smakuje bardzo gorzko. Wszak zetknięcie z koszmarem wojny potrafi dotknąć człowieka do żywego, nawet jeśli jest to superczłowiek, walczący z nieco groteskowymi wrogami w sposób okraszony humorem. Ma to związek z gościnnymi występami Nicka Fury’ego i Straszliwego Komando

Kapitan Ameryka: Biały to autorskie spojrzenie na jedną z najważniejszych postaci Marvela i na jedno z najbardziej kanonicznych wydarzeń w tym uniwersum. Podobnie jak poprzednie odsłony serii, również i ta utrzymana jest w melancholijnym i nostalgicznym klimacie. Znakomicie oddają to rysunki Tima Sale’a, który przez te wszystkie lata wyrobił sobie własny, niepowtarzalny styl, który utrzymuje na stałym poziomie. Oczywiście można go nie lubić, osobiście jednak nie wyobrażam sobie innego rysownika w duecie z Jephem Loebem, szczególnie w Kolorowej serii.

Strona komiksu Kapitan Ameryka: Biały

Album ten powstawał niespiesznie. Zeszyt z numerem zerowym pojawił się w 2008 roku, natomiast #1 ukazał się dopiero w drugiej połowie 2015 roku. Taka jest też lektura Białego: powolna, leniwa, pozwalająca cieszyć się każdym słowem i kadrem. Jeśli ktoś kiedyś stwierdzi, że komiksy o superbohaterach są bezwartościowe i nie dają do myślenia, zmuście go do przeczytania tego albumu. Jest szansa, że zmieni zdanie.


Okładka komiksu Kapitan Ameryka: Biały

Tytuł oryginalny: Captain America: White

Scenariusz: Jeph Loeb

Rysunki: Tim Sale

Tłumaczenie: Marek Starosta

Wydawca: Mucha Comics 2017

Liczba stron: 160

Ocena: 80/100

Zastępca redaktora naczelnego

PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?