Siedmiu wspaniałych z 1960 roku to jeden z najsłynniejszych (jeśli nie najsłynniejszy) western w historii kina. Nic dziwnego, że hollywoodzcy producenci ponownie wzięli na tapet historię siedmiu ponadprzeciętnie uzdolnionych rewolwerowców, którzy dzielnie stawili czoła hordzie złoczyńców napadających na bezbronne miasteczko. Remake w reżyserii Antoine Fuqua to obraz z prawdziwie gwiazdorską obsadą. Na ekranie możemy podziwiać m.in Denzela Washingtona, Chrisa Pratta, czy Ethana Hawke’a. Nieodzownym elementem dobrego westernu jest oczywiście również oprawa muzyczna. Współcześni kompozytorzy piszący muzykę do kina kowbojskiego, chcąc nie chcąc muszą każdorazowo zmierzyć się legendami prawdziwych mistrzów tego gatunku. Dobrym przykładem takich autorytetów jest tutaj Włoch Ennio Morricone (Dobry, Zły i Brzydki), czy właśnie Elmer Bernstein, który był odpowiedzialny za oprawę muzyczną do Siedmiu wspaniałych z 1960 roku. Ci twórcy muzyki filmowej poprzez swoje partytury wykreowali niepowtarzalny muzyczny styl, który charakteryzuje właśnie filmy o dzikim zachodzie. Potencjalni naśladowcy mieli zatem poprzeczkę zawieszoną ekstremalnie wysoko. W dzisiejszym przeglądzie ścieżek dźwiękowych przyjrzę się bliżej oprawie muzycznej nowych Siedmiu wspaniałych i sprawdzę, czy choć trochę dorównuje klasykom gatunku.
Kompozytor, który podjął się stworzenia muzyki do Siedmiu wspaniałych napisał ją w zasadzie w tajemnicy, mając do dyspozycji jedynie scenariusz filmu. Mowa o wybitnym Jamesie Hornerze, którego wspaniała muzyczna kariera została nagle zastopowana przez katastrofę lotniczą w 2015 roku w wyniku której poniósł śmierć. Horner tworząc ścieżkę dźwiękową do Siedmiu wspaniałych chciał zrobić niespodziankę swojemu przyjacielowi, a zarazem reżyserowi filmu Antoine’owi Fuqua. Ten nie krył zaskoczenia, kiedy współpracownicy zmarłego tragicznie kompozytora przywieźli mu materiał muzyczny stworzony specjalnie pod jego nowy film. Niestety, okazało się, że partytura Hornera nie była w pełni ukończona, choć podobno jej lwia część (w tym motyw przewodni) wymagała jedynie niewielkich szlifów. Dokończenia dzieła Jamesa Hornera podjął się jego uczeń Simon Franglen. Ten niezbyt doświadczony kompozytor miał w ręku swego rodzaju handicap. Franglen przez lata pracował z Hornerem przy jego muzycznych projektach, zatem można było przypuszczać, że będzie wiedział jak skończyć to co zaczął jego mentor.
Finalnie wydany album do Siedmiu wspaniałych zawiera 26 utworów, których przesłuchanie zajmuje około 1 godziny i 20 minut. Album otwiera mroczny utwór Rose Creek Oppression, który już na wstępie daje nam sygnał, że mamy do czynienia z muzyką przygotowaną przez Jamesa Hornera. Można go uznać za motyw wiodący i najbardziej charakterystyczny z całego soundtracku. Dźwięk rogu, który słychać w zasadzie od początku tracku, pojawiał się już we wcześniejszych kompozycjach Hornera. Ten intrygujący dźwięk wzbudza w pewien sposób niepokój i niepewność u słuchającego. Także poprzez obecność chórku w utworze widać rękę zmarłego kompozytora, który zdecydowanie lubił posiłkować się tym rodzajem grupowego śpiewu w swoich partyturach. Przykładem tego jest np. ścieżka dźwiękowa z osławionego Titanica. Kolejnym utworem na albumie jest Seven Angels of Vengance. Rozpoczyna się dosyć żwawo, choć mało oryginalnie. Kulminacja następuje po ok. minucie, jednak dalej nie jest to zbyt interesujące brzmienie. Z goła inaczej słucha się utworu pt. Volcano Springs, który z kolei zaczyna się dosyć niemrawo, jednak chwilę później następuje miła niespodzianka. Słychać wyraźnie w tym utworze podobieństwo do stylu prezentowanego przez Elmera Bernsteina, twórcy muzyki do pierwowzoru z 1960 roku. Teraz pojawia się pytanie, czy inspirował się nim James Horner, czy uczeń, kończący dzieło swojego mistrza w osobie Simona Franglea? Na dobrą sprawę nie wiemy, ile w całej partyturze jest Hornera, a ile Franglena. Obojętnie, który z panów postanowił nawiązać do oryginału, wyszło to naprawdę nieźle i tchnęło w album ducha klasycznego brzmienia rodem z dzikiego zachodu. Dalej niestety mamy do czynienia z bardzo przeciętnymi, żeby nie powiedzieć słabymi pozycjami, które specjalnie nie przeszkadzają podczas oglądania filmu, jednak słuchane bez obrazu mogą wywołać u odbiorcy odruch ziewania. Swoją nijakością skutecznie potrafią zniechęcić do dalszego odsłuchu. Jeśli jednak jakimś cudem dotrwamy do dwóch końcowych utworów, wówczas możemy się miło zaskoczyć. Seven Riders jest według mnie najciekawszą pozycją z całego albumu i jestem przekonany, że wyszedł z pod ręki samego Jamesa Hornera. Partyturę wieńczy oryginalny motyw Siedmiu wspaniałych kompozycji Elmera Bernsteina i jest to na pewno ukłon w stronę fanów klasycznej wersji z 1960 roku i w pewien sposób oddany hołd jednemu z najsłynniejszych westernów wszech czasów. Całość oprawy muzycznej do nowych Siedmiu wspaniałych nie prezentuje się najgorzej, jednak nie ma startu do legendarnych kompozycji z filmów o dzikim zachodzie. Zdecydowanie daleko jej również do najlepszych kompozycji przedwcześnie zmarłego artysty.
Ocena: 62/100
Lista utworów: 1. Rose Creek Oppression (1:55) |