Elektra: Assassin to drugi komiks, ukazujący się w ramach serii Marvel Classic, zapoczątkowanej niedawno przez Egmont. Ma ona nas zabrać w przeszłość i dać chwilę wytchnienia od najnowszych przygód z Marvel NOW!, które nie wszystkim przypadły do gustu.
Trudne w odbiorze, ale w wielu aspektach wybitne dzieło dwóch wielkich twórców: Franka Millera (m.in. Sin City, Powrót Mrocznego Rycerza, 300) i Billa Sienkiewicza (Daredevil: Love and War, Black Widow), w pełni zasługuje na miano klasyka, które ową serię określa.
Elektra, seksowna, ale śmiertelnie niebezpieczna zabójczyni ninja, to postać do tej pory znana polskiemu czytelnikowi raczej umiarkowanie. Poza fragmentem historii Franka Millera i Klausa Jansona, wydanego w 1989 roku przez As Editor (zapewne półlegalnie), ukazał się tylko piękny album Elektra Żyje!, również stworzony przez Millera przy współpracy z Lynn Varley. Dodajcie do tego gościnne występy w komiksach o Daredevilu i kiepsko oceniany film z 2005 roku z Jennifer Garner w roli głównej. To tyle. A szkoda, bo Elektra to osobowość niezwykle silna, złożona i ciekawa.
Trudno uwierzyć, ale Elektra: Assassin ma już prawie 30 lat! Ale nawet po upływie trzech dekad, komiks wciąż broni się gęstym, mrocznym klimatem, ulotną erotyką, brutalnością i świetnymi dialogami, charakterystycznymi dla twórcy tej postaci – Franka Millera. Każde słowo jest tu wyważone i ma znaczenie, ale scenarzysta również bawi się z czytelnikiem, stosując różnorodne zabiegi narracyjne, w których łatwo się pogubić. Nie świadczy to w żadnym razie o fabularnym chaosie, ale trzeba być maksymalnie skupionym przy lekturze, a to poprzeczka postawiona wysoko. Nie zaszkodzi też powtórka z rozrywki – za pierwszym razem po prostu nie da się wyłapać wszystkich kunsztownych smaczków. Jeśli podoba Wam się styl opowiadania historii rodem z Powrotu Mrocznego Rycerza, po tę pozycję również powinniście sięgnąć i przeczytać ją więcej niż raz.
Na przełomie lat 70. i 80. wydawcy komiksów dopuszczali do głosu artystów coraz bardziej eksperymentalnych, odbiegających mocno od tego, co wydawane było w mainstreamie. Mieli oni prezentować swoje autorskie historie. Jednym z nich był Bill Sienkiewicz. W posłowiu Jerzego Szyłaka możemy przeczytać o jego artystycznych korzeniach, które wywodzą się z tego samego źródła co prace np., Dave’a McKeana, możecie więc mniej więcej wyobrazić sobie, czego się spodziewać po tym albumie. I tu zaczynają się schody, bo łączący realizm z koszmarnie powykrzywianą groteską styl rysownika z pewnością odrzuci od siebie wielu odbiorców, przyzwyczajonych do zupełnie innego wyglądu historii superbohaterskich. Odmalowany akwarelami styl Sienkiewicza to zresztą misz-masz różnych styli i chwytów. Kiedy na początku lektury moim oczom ukazała się… szklanka piwa, przetarłem oczy ze zdumienia nad kunsztem autora. W życiu nie sądziłem, że tak prozaiczny przedmiot przykuje mogą uwagę na dłuższą chwilę. Innym przykładem niecodziennych zabiegów Sienkiewicza było przedstawienie kandydata na prezydenta USA za pomocą… wiecznie uśmiechniętej twarzy wyciętej z jego plakatu wyborczego. Przewrotne, zabawne i dające do myślenia. Sami zobaczcie przykładowe rysunki i sprawdźcie, czy dacie radę. Ale naprawdę warto zmierzyć się z tym tomem, nawet jeśli nie przepadacie za podobnym stylem.
Sama historia również się broni, chociaż miewa i słabsze momenty. Jesteśmy świadkami narodzin Elektry, ciężkich przeżyć z jej dzieciństwa czy wreszcie zemsty, którą pała względem swoich oponentów. Dowiadujemy się więcej o jej umiejętnościach: oprócz siły i niespotykanej sprawności fizycznej, kobieta może też wpływać na umysły nie tylko wrogów, ale i potencjalnych sojuszników. W ten sposób łatwo zjednuje sobie ludzie: po prostu ich opętuje swoim magnetyzmem. Jest też mistrzynią władania bronią białą i palną. W tym albumie będzie musiała powstrzymać Bestię, pragnącą doprowadzić do nuklearnej zagłady. Pomoże jej w tym agent S.H.I.E.L.D. ze skłonnością do alkoholu, chociaż przedmiotem jego obsesji coraz częściej staje się również Elektra.
Elektra: Assassin ma coś z opowieści szpiegowskiej, romansu noir, ale i z wielu innych gatunków. Nie stroni też od satyry politycznej. Sporo tu symboliki i umowności, a także balansowania po cienkiej linii między jawą a snem, fantazją i rzeczywistością. Portrety psychologiczne są pogłębione, szczególnie że mamy do czynienia z podróżą w głąb jednego z najbardziej niezwykłych umysłów w Marvelu. Mamy też sporo scen tylko dla dorosłych.
To komiks inny niż wszystkie: mieszający style, wątki, sposoby narracji. Eksperymentalny, wymagający, surrealistyczny, fantasmagoryczny, zupełnie niemainstreamowy, ale piękny w swojej brzydocie. Nawet jeśli za pierwszym razem zrozumienie wszystkiego sprawi Wam problemy, nie wstydźcie się sięgnąć po niego jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz.