Punisher Max tom 4, podobnie jak wszystkie albumy z tej serii wydawane przez Egmont, oferuje dwa zamknięte story arci. Jednak jak już wspominałem w poprzedniej recenzji, świat misternie tkany przez Gartha Ennisa jest spójny, a wydarzenia z poprzednich tomów powracają w dialogach i retrospekcjach, nieraz nawet przynosząc niespodziewane konsekwencje w samej fabule.
Tom otwiera sześcioczęściowa historia Człowiek z kamienia. Wbrew pozorom nie chodzi tu wcale o Punishera, a o pewnego rosyjskiego generała, który może wydać się czytelnikom dziwnie znajomy. Nikolai Alexandrovich Zakharov to czarny charakter z krwi i kości, a wspomnienia dotyczące jego zbrodniczej działalności wymierzonej w obywateli Afganistanu wrzucają ciarki na plecach. Pościg Punishera za zbrodniarzem wojennym to oczywiście dobry punkt wyjścia do krwawej jatki, w której środku znajdzie się jednak odrobina miejsca na… nie wiem, czy to miłość, ale spojrzenie na Franka we wzruszających okolicznościach to wciąż nowość.
Jeszcze ciekawiej prezentuje się opowieść o wdzięcznym tytule Owdawiacz. Żony zmasakrowanych przez Punishera gangsterów i mafiozów zawiązują nietypową koalicję, której celem jest oczywiście zemsta. Zaradne wdowy mają plan wyłączenia Pogromcy z gry, ale czy może im się to udać, skoro polegli na tym już nie tacy twardziele? Jakby tego było mało, tropem wdówek podąża jeszcze jedna kobieta, seksowna i brutalna, do tego okrutnie doświadczona przez życie. Co więcej, jest ona wielką fanką Punishera i z chęcią sięga po podobne metody działania, co on sam.
Chociaż Człowiek z kamienia ma nieco bardziej złożoną fabułę niż Owdawiacz, to jednak ta druga historia podobała mi się bardziej. Być może duża w tym zasługa nieco innego ujęcia postaci – Frank schodzi tutaj praktycznie na drugi plan, ustępując miejsca ofiarom swojej krwawej działalności. Jednak nawet pozostają w cieniu sprawia wrażenie śmiertelnie niebezpiecznego i skutecznego – a przecież takiego Punishera kochamy najbardziej.
Punisher Max tom 4 to od strony graficznej dzieło Leandro Fernandeza, który już w tomie trzecim pokazał swój konsekwentnie rozwijany w dobrym kierunku warsztat. Przy drugiej historii na pokład wchodzi Lan Medina, którego prace rodzimi czytelnicy mogą znać chociażby z Baśni Billa Willinghama. W Punisherze prezentuje nieco inny, bardziej realistyczny styl, który wpasowuje się w generalny wygląd serii i idealnie komponuje się z wkładem innych artystów ją tworzących.
Garth Ennis nadal świetnie się sprawdza jako scenarzysta Punishera. Pod płaszczykiem prostackiej historii kryje się magnetyczny, przyciągający, plugawy świat, w którym postacie drugoplanowe są równie wyraziste, jak te z pierwszego planu. Punisher Max nie jest może tak obrazoburczy jak Kaznodzieja, ale jednak w Marvelu trudno o tak przesadnie brutalny klimat, z jakim mamy do czynienia w tym tomie.
Lubię postać Pogromcy, a od czasu TM-Semica niezbyt często miałem okazję z nim obcować. Gościnne występy w Thunderbolts czy historie wznowione w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela to zdecydowanie za mało. Punisher Max zaspokoił mój apetyt, ale wciąż czekam na więcej. Byle do października, kiedy światło dzienne ujrzy tom z numerkiem 5 na grzbiecie.
Tytuł oryginalny: Punisher MAX vol 4
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Leandro Fernández, Lan Medina
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2018
Liczba stron: 312
Ocena: 85/100