Po okresie morderczym, Venom wszedł w fazę obrońcy ludu. Zamiast polować na Pajęczaka, zaczął w jego stylu bujać się po mieście i łoić skórę lokalnej bandyterce, nierzadko ze śmiertelnym dla niej skutkiem. Gdy w Nowym Jorku nie dało się szerzyć sprawiedliwości po swojemu, Venom przeniósł się do San Francisco, wplątując się w kolejne kłopoty. Od ochrony społeczności skrytej pod miastem, poprzez tradycyjną potyczkę z Pająkiem, po walkę kolejnymi symbiontami. Pytanie jest tylko jedno – czy Venom faktycznie jest tym dobrym?
David Michelinie to człowiek potrafiący wynieść superbohaterską przygodówkę na wyższy poziom. Dostajemy wszystko to, co powinno znaleźć się w historii z przebierańcami, jednocześnie otrzymując złożonych bohaterów, fabularną głębię i próbę opowiedzenia historii nie tylko po to, by bawić. Venom: Zabójczy obrońca to średni kaliber w arsenale autora, ale w tamtych czasie i z tamtym Venomem niewiele więcej dało się zrobić. Zarówno Eddie Brock, jak i jego kosmiczny kumpel z czasem dojrzeli. I jeśli miałbym poszukiwać początków tego zjawiska, to zacząłbym właśnie od tego komiksu.
Sam Eddie Brock nawet bez symbionta stanowi ciekawy przypadek komiksowego antybohatera. Wyraźnie ma coś z piątą klepką, ale trzyma swego wewnętrznego wariata na smyczy i kieruje się pewnym kodeksem moralnym. W Zabójczym obrońcy był jeszcze dość świeżą postacią, choć nie tak nieskomplikowaną, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. To jeszcze nie epoka walki z wewnętrznymi demonami i rozłamu z symbiontem, ale poszukiwanie swego miejsca i pokraczna próba odkupienia grzechów czynią z udręczonego bohatera momentami wręcz ofiarę swego temperamentu i słabostek.
Venom musi być wielkim bydlakiem z oślinioną mordą i nawet gdy stoi po słusznej stronie, ma budzić respekt większy niż jakiś tam zielony gigant w fioletowych gaciach czy długowłosy blondas z magicznym młotkiem. Venom jest bestią, ale cywilizowaną i skuteczną. Duet Bagley/Lim świetnie ukazuje to połączenie czystej drapieżności z precyzją. Najlepiej widać to na przykładzie konfrontacji bohatera ze świeżo upieczonymi symbiontami, wyglądającymi przy nim jak banda cosplayerów, a nie realne zagrożenie. Sam Eddie też zachowuje swój zakapiorski styl mimo fryzury na czeskiego piłkarza. Choć rysunki obu ilustratorów są typowe dla lat 90., to ich energia robi wrażenie do dziś, nie wspominając o kultowych już okładkach.
Venom: Zabójczy obrońca stanowi kolejny dobry wybór Muchy z oferty Marvela. Mniejszy wydawca stawia wyraźnie na jakość, czerpiąc zarówno z klasyki, jak i świeższych pozycji. Sam komiks nie zestarzał się nadto, a nawet wydaje się lepiej przyswajalny od współczesnych historii, gdzie rozrywka i jakość nierzadko chodzą innymi drogami. Liczę na kolejne pozycje około-spiderowe, zwłaszcza te klasyczne, uzupełniające egmontowskie Epic Collection. Może gadam jak dziaders, ale kiedyś w Marvelu to było, zwłaszcza w pajęczej sieci.
Tytuł oryginalny: Venom: Lethal Protector
Scenariusz: David Michelinie
Rysunki: Mark Bagley, Ron Lim
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Mucha Comics 2022
Liczba stron: 160
Ocena: 80/100