Jak już pisałem, Ahsoka Tano jest moją ulubioną postacią ze świata Gwiezdnych wojen. Jestem nawet w stanie rzec, że stanowi ona moją ulubioną postać fikcyjną, jaka kiedykolwiek powstała. Wiąże się to nie tylko z dziecięcym sentymentem, bo wychowałem się na Wojnach klonów, a z filmami zapoznałem się później, ale również z drogą, jaką ta postać przeszła. W ciągu 15 lat zdążyliśmy otrzymać jeden z najciekawszych portretów odległej galaktyki, mimo że nie pojawił się dotąd w żadnej filmowej odsłonie. To zasługa Dave’a Filoniego, który od Wojen klonów, po Rebeliantów, sprawił, że Ahsoka, z w gorącej wodzie kąpanej padawanki Anakina Skywalkera, stała się prawdziwą wojowniczką, która niejednokrotnie udowodniła swą siłę. Wraz ze Star Wars: Ahsoka przyszła pora na nowy rozdział w życiu togrutanki, a jego pierwsze odcinki zapowiadają obiecującą przygodę.
Pierwsze epizody Star Wars: Ahsoka oficjalnie potwierdziły, że będzie to bezpośrednia kontynuacja serialu animowanego Star Wars: Rebelianci. Jak można było się domyślić, główna intryga obraca się wokół poszukiwania admirała Thrawna (Lars Mikkelsen) oraz Ezry Bridgera (Eman Esfandi). Już na samym starcie, dobrym zabiegiem twórców było naświetlenie kontekstu osobom niezaznajomionym z serialem animowanym poprzez zastosowanie napisów początkowych. Dzięki temu najnowsza produkcja ze świata Gwiezdnych wojen może stanowić przyjemność również dla tych, którzy nie znają wcześniejszych losów bohaterów. Niemniej zachęcam do obejrzenia Rebeliantów, gdyż jest to animacja na wysokim poziomie, z ciekawą fabułą oraz świetnie napisaną gamą postaci. Ponadto dokładna znajomość wydarzeń z serialu pozwoli łatwiej przyswoić sobie historię opowiadaną w Ahsoce.
Wśród powracających bohaterów są m.in. Hera Syndulla (Mary Elizabeth Winstead), Sabine Wren (Natasha Liu Bordizzo) oraz astromech Chopper. Ta druga staje się postacią równorzędną do tytułowej togrutanki i wiele wskazuje na to, że tak będzie do końca sezonu. Być może Sabine zostanie postacią, z której scenariusz wyciągnie więcej niż z samej Ahsoki? Z jednej strony nie byłby to najgorszy zabieg. Pierwsze dwa odcinki zwiastują, że czeka ją droga, podczas której zapewne doświadczy ciekawego rozwoju. Z drugiej strony martwiąca staje rola tytułowej bohaterki. Czy ona również przeżyje coś istotnego? Czy będzie wyłącznie narzędziem napędzającym fabułę całości? Liczę na to, że podobnie jak Sabine, Ahsoka również otrzyma dużo indywidualnych scen.
Być może połknąłem haczyk, ale w porównaniu z innymi serialami ze świata Gwiezdnych wojen (pomijając Andora), Ahsoka wypada naprawdę dobrze. Nie wiem, co wydarzy się w kolejnych epizodach, ale dotychczasowe wybory Dave’a Filoniego są satysfakcjonujące. W przeciwieństwie do nierównej Księgi Boby Fetta, w której fanserwis napędzał mozolną fabułę, Filoni stawia na sprawną ekspozycję oraz pojedyncze smaczki służące bardziej jako easter eggi, aniżeli rozbuchany cameofest. Dzięki temu nowi widzowie nie będą zdezorientowani, oglądając Ahsokę, za to starzy będą się dobrze bawić i czekać na więcej.
Warto również dodać, że pierwsze epizody serialu są naprawdę dobrze zrealizowane. Oferują one kilka solidnych scen akcji, dobre tempo, a przede wszystkim klimat. Filoni do tej pory świetnie się sprawdzał pod kątem opowiadanych historii i wiele wskazuje na to, że jego nowy serial także będzie taką mieć. Obecnie jesteśmy na zalążku nowej przygody. Nie wiemy wiele na temat nowych antagonistów ani tego, co zobaczymy w kolejnych odcinkach. Jaką rolę odegra Wielki Admirał Thrawn? Czy Ezra Bridger faktycznie powróci? Miejmy jednak nadzieję, że fabuła będzie zmierzać w kierunku, który zapowiadają pierwsze odcinki i będzie to jedna z najbardziej wyważonych gwiezdnowojennych produkcji ostatnich lat.
Choć pierwsze dwa odcinki Star Wars: Ahsoka ogląda się naprawdę dobrze i dają potencjał na jeden z najlepszych seriali tegoż uniwersum, nie da się nie ulec wrażeniu, że ich schemat jest banalnie prosty. Tyczy się to przede wszystkim kontrastów między postaciami, a w szczególności relacji mistrz-uczeń. W tym przypadku Ahsoka przejmuje rolę mistrzyni, podczas gdy Sabine staje się jej uczennicą. Charaktery obu bohaterek postanowiono zaprezentować na 200%. Sabine oczywiście przedstawia swój młodzieńczy bunt poprzez kierowanie się własnymi zasadami, a opanowana togrutanka stara się ją okiełznać. Nie wypada to źle. Istnieje swego rodzaju chemia między obiema bohaterkami, niemniej została ona napisana na tyle trywialnie, że prawdopodobnie z łatwością będzie można przewidzieć kolejne etapy tej relacji.
Odnosząc się znów do scenariusza, niewątpliwie stanowi on jedną z bolączek Filoniego, w szczególności, gdy mówimy o aktorskich produkcjach. Nie da się ukryć, że seriale animowane stworzone przez Filoniego spotkały się z ciepłym przyjęciem fanów. Istnieje jednak pewne różnica między produkcją animowaną a aktorską i to, co działa w kreskówce, niekoniecznie musi mieć taki sam efekt w live-action. W tym przypadku chodzi przede wszystkim o kwestie dialogowe. Są one często wymuszone, przez co wypadają nienaturalnie, zwłaszcza gdy wieje od nich patosem. Z tego powodu wciąż utwierdzam się w przekonaniu, że całość lepiej by wypadła, gdyby animacją. Fani mimo wszystko są przyzwyczajeni do animowanej Ahsoki i byłoby to dobre rozwiązanie nawet dla samego twórcy, który sprawdził się w tego typu projektach.
Jeśli kolejne odcinki będą utrzymywać poziom pierwszych dwóch epizodów, Star Wars: Ahsoka będzie zdecydowanie najlepszym serialem Mandoverse. Mimo wspomnianych zastrzeżeń Rosario Dawson i Natasha Liu Bordizzo mają potencjał na stworzenie świetnej relacji na ekranie. Ponadto zapowiadana intryga jest naprawdę ciekawa i mam nadzieję, że nie zostanie ona zepsuta przez nadmierny fanserwis, co zdarzało się już w serialach ze świata Gwiezdnych wojen.