Wbrew temu, czego można się spodziewać po marketingu, materiale źródłowym czy pierwszym odcinku, mało tu kryminału. Intryga jest, zabójca chodzi po wolności i jest do schwytania, ale śledztwo i wszystko w wokół niego toczy się na tyle leniwie, że stanowi tylko tło dla tego, czym naprawdę jest ośmioodcinkowa serial HBO. Dla rodzinnego dramatu psychologicznego rozgrywającego się między matką a dwoma jej córkami. Z tych relacji płynie cały miód tego serialu. To dla nich też warto do Wind Gap z Camille wyruszyć.
Trzy charakterne kobiety, połączone więzami krwi, a także wieloma traumą z przyszłości. Obok nich obserwujący i wyciągający wnioski mąż matki. To tu intrygi są dużo ciekawsze niż w całej reszcie małomiasteczkowej społeczności. Każdy odcinek skupia się na nieco innym aspekcie relacji, co potrafią nam sugerować nawet tytuły. Można rzucić mnóstwo spoilerów, zagłębiając się w tym temacie, a mogę powiedzieć, że to zagłębianie w tym serialu najbardziej lubię. Wykreowanie tak kapitalnych postaci i relacji nie byłoby jednak, gdyby nie aktorki. A zarówno dziewiętnastoletnia Eliza Scanlen, jak i Patricia Clarkson dają sobie radę znakomicie. Sceny, w których na ekranie występują wszystkie trzy są fantastyczne. No i oczywiście Amy Adams. Ten serial niestety nie dorasta do wybitności jej roli. Jest jak słaba sztafeta, mająca jedną wybitną reprezentantkę, jak swego czasu za złotych lat Justyny Kowalczyk nasza reprezentacja w biegach narciarskich. Ona uciekła, reszta traciła. Nie stracili jednak na tyle, żeby nie uznać pierwszego (i niestety ostatniego) sezonu za dobry.
A mankamenty? Oprócz wspomnianego wcześniej faktu powolnego rozwijania się intrygi przyczepić się jeszcze można do flashbacków, które pojawiają się dużo częściej, niż rzeczywiście coś wnoszą do opowieści. Migawki czasem dają w mini scenkach rozbłysnąć młodej Sophii Lillis, częściej jednak jedyna przysługa, jaką robią widzowi to przypomnienie, że młoda aktorka znana z To przecież gra też tutaj. Nie jest potrzebne, bo aparycja młodej gwiazdy jest na tyle charakterystyczna, że mimo scenariuszowych braków tej roli nie sposób o niej zapomnieć. A mamy jeszcze przecież Wind Gap, które na początku intrygowało, jednak potem z odcinka na odcinek było traktowane coraz bardziej po macoszemu. Postacie męskie w większości są kliszowe i nieciekawe, a kobiece poza naszymi trzema głównymi bohaterkami jeszcze słabsze. Traktuje się je wręcz jak przechodniów w Grand Theft Auto. Jeden jedyny moment, w którym Wind Gap daję radę, to sceny z miejskiej imprezy. Troszkę za mało.
HBO mocno podzieliło prace scenariuszowe nad serialem, dlatego też praktycznie każdy z epizodów pisał ktoś inny. Nie jest to jakaś oryginalna praktyka, jednak rzadko kiedy zdarza się, żeby było to widoczne. Tutaj wspomniane wcześniej rozbieżności w relacjach rzucają się w oczy, a do tego dochodzi fakt, że różne odcinki często kładą nacisk na zupełnie różne aspekty historii. Nie wiem, czy jest to celowe, ale nie zawsze działa.
Amy Adams robi robotę, która pewnie zakręci się gdzieś koło najważniejszych telewizyjnych nagród roku. Tworzy zniuansowaną i naprawdę bardzo trudną kreację, za która nie nadąża cała reszta. Chyba jednak wyczerpała ją trochę Camille, bo podobno to właśnie jej odmowa jest powodem, dla którego HBO nie będzie Ostrych przedmiotów kontynuować. Może to i dobrze, jej słabsza forma bowiem mogłaby tu doprowadzić do ogromnego rozczarowania. A tak zostanie nam w pamięci po prostu dobry serial. W swoich najlepszych momentach potrafi przypomnieć jeden z najlepszych filmów tego roku, znakomite Dziedzictwo. Hereditary. To, co tam Ari Aster robił w pojedynczych scenach, tutaj zajmuje praktycznie całe epizody. A reszta jest niemrawym przedłużeniem.