Drodzy producenci, reżyserzy i scenarzyści, którzy w entuzjastycznie reagujecie na propozycje rebootów starych seriali – nie wystarczy nazwać nowy produkt starą nazwą i przekleić do niego stare fabularne rozwiązania. Przydałoby się też trochę pomyśleć nad tym, co sprawiło, że na nowo adaptowany serial, film albo książka odniosły sukces. Tu trzeba mieć pomysł albo jak opowiedzieć już znaną historię na nowo, albo jak dopisać do niej coś ciekawego. Bez tego – może być nie tyle trudno, co wasze nowe dziecko okaże się w najlepszym wypadku słabe, w najgorszym zaś poniesie klapę.
Chciałabym wam powiedzieć, że Roswell. New Mexico, przez fakt, że za swoich głównych bohaterów tym razem wziął osoby dorosłe, które dziesięć lat temu ukończyły liceum, ma nam coś ciekawego do zaoferowania. Że tych, co pamiętają poprzednią wersję ponownie zaprosi do oglądania produkcji przesyconej atmosferą tajemnicy i zagubienia, dla której wątek odnajdywania swojej tożsamości jest niezwykle ważny, a lęk przed zdemaskowaniem oraz staniem się obiektem badań będzie zawsze towarzyszył naszym kosmicznym protagonistom. Że chociaż nie dostalibyśmy nastoletnich rozterek związanych z dorastaniem, pierwszymi miłościami oraz odkrywaniem swoich nieludzkich mocy, ale za to twórcy postawili na nowe zestawy rozterek, tym razem tych bardziej dorosłych. Że oto właśnie Roswell dorosło i będzie miało zupełnie nowe, adekwatne do końca drugiej dekady XXI wieku problemy.
Ale nie mogę.
A przynajmniej nie mogę tego zrobić na podstawie pilotażowego odcinka. Po tym, jak „ten, co chce zbudować mur” obciął fundusze dla projektu, w którym pracowała Liz Ortecho (Jeanine Mason), pochodząca z Roswell naukowczyni, kobieta decyduje się wrócić do rodzinnego miasteczka. Zanim do niego dotrze, zostaje zatrzymana przez policję w przygranicznym punkcie kontrolnym – a dokładniej, przez swoją dawną szkolną miłość, Maxa Evansa (Nathan Parsons). To wydarzenie sprawia, że w kraju coraz bardziej owładniętym niechęcią do pochodzących z Meksyku osób, kobieta zaczyna martwić się o ojca. Ten jednak, gdy rozmawiają o ewentualnej przeprowadzce, nie chce nawet o tym słuchać. Liz, widząc, jaki jest zmęczony, zmienia go w pracy w knajpie, gdzie po zamknięciu odwiedza ją Max. A później ktoś do nich strzela, ona zostaje postrzelona w serce, a nasz dzielny policjant z krzykiem na ustach… ją ulecza, czy też – wskrzesza. Tak, nasz zupełnie przypadkowo spotkany na drodze policjant to była miłość naszej protagonistki i kosmita.
Jeśli sądzicie, że właśnie zaspoilerowałam wam odcinek – to się wydarza w ciągu niecałych pierwszych dziesięciu minut. A potem akcja i fabuła pędzą jeszcze bardziej na łeb na szyję, próbując upchać siostrę Maxa, Isobel (Lily Cowles), a także tego niegrzecznego braciszka, Michaela (Michael Vlamis). Ją poznajemy, gdy zostawia męża przywiązanego do łóżka w trakcie ich małżeńskich igraszek i biegnie pomóc Evansowi, a jego, gdy siedzi w areszcie po tym, jak zatrzymano go po ciekawej nocy. Dorzućmy do tego byłego chłopaka, domyślenie się Liz co do natury Maxa, a także tajna organizację strzegącą świata przed złymi, okrutnymi, nie znającymi emocji kosmitami. W skrócie: fabuła (nie akcja!) pędzi na łeb na szyję, miejscami można wręcz odnieść wrażenie, że oglądamy nie otwierający nowy serial epizod a streszczenie całego sezonu.
Niestety, pilot nowej odsłony kultowego serialu o dorastających na ziemi kosmitach nie zapowiada się dobrze. Największy sekret zostaje nam wyjawiony w ciągu pierwszej połowy odcinka, a trojaczki jak na razie nawet trudno polubić. Max prezentuje się głównie jako biedny, smutny i zagubiony mężczyzna w świecie szarym i smutnym, bo pozbawionym Liz. Isobel jest skończoną hipokrytką, która mając męża-człowieka, przed którym ukrywa prawdę o swoim pochodzeniu, Maxowi odmawia możliwości związania się z ukochaną, ponieważ wszystko się wyda. Dużo ciekawiej rysuje się mający wszelkie konwenanse w czterech literach Michael, playboy i geniusz, który, jak nam sugeruje odcinek, będzie poświęcał swoje możliwości intelektualne na odnalezienie informacji dotyczących tego, skąd właściwie się z rodzeństwem na Ziemi wzięli. Przy okazji scenarzyści postanowili, że będzie nieszczęśliwie zakochany w mężczyźnie – i to od szkoły średniej. Sceny pomiędzy tą dwójką bohaterów są chyba najlepiej zagrane oraz przedstawione w całym pilocie, czuć też dużo większą chemię między nimi niż w przypadku Maxa i Liz.
Pilotażowy odcinek Roswell. New Mexico zapowiada, niestety, słabą produkcję pozbawioną atmosfery tajemniczości oraz problemów, jakie fascynowały i przyciągały widzów do telewizorów w poprzedniej wersji.
Ilustracja wprowadzenia: Kadr z serialu
Naukowczyni? Naprawdę? Nowomowa jak za Lenina? Komuno wróć w formie femifaszyzmu?