I w ten oto sposób z XIX-wiecznych arktycznych wojaży przenosimy się do realiów II wojny światowej. Akcja Terroru rozpoczyna się na krótko przed tragicznymi wydarzeniami w Pearl Harbor. Od razu warto zauważyć, że narracja prowadzona jest z dość ciekawej perspektywy. W końcu stosunkowo rzadko możemy rzucić okiem na ten okres z perspektywy nie którejś z sił zbrojnych, tylko japońskiej mniejszości na terenach Stanów Zjednoczonych. Żadnych żołnierzy czy polityków, a starających się wiązać koniec z końcem prostych pracowników. Atak na amerykańskie wojska zamienia ich życie w piekło. Siły zbrojne USA z dnia na dzień stają się nieufne wobec każdego Japończyka, przedstawicieli starszego pokolenia z miejsca oskarżając o szpiegostwo na rzecz wroga, całą resztę zsyłając do obozów. W tych ciężkich dniach akcent społeczny łączy się z paranormalnymi, niewytłumaczalnymi siłami, które powoli zaczynają nękać obcokrajowców.
Do najciekawszych elementów Dnia Hańby z całą pewnością należy zestawienie mało zgłębianej strony ówczesnego okresu z egzotyczną mitologią japońską. Twórcy wyraźnie starają się w sposób alegoryczny przedstawić wątpliwości mniejszości w związku z rozdarciem pomiędzy poczuciem tożsamości narodowej a dostosowaniem do nowych czasów – tak odmiennych w porównaniu z tym, jak żyli ich przodkowie. Owe starania zostają przyobleczone w szaty opowieści grozy, strzępków dawnych wierzeń, które – przywiązane do ich mentalności – podążyły za nimi aż do Ameryki. Fundamenty mamy więc bardzo dobre, jednak póki co do w pełni udanej konstrukcji brakuje całkiem sporo. Najbardziej brakuje tutaj jakiegoś większego suspensu, który kazałby nam z zapartym tchem wyczekiwać kolejnych scen. Być może jest to wina przesadnego wymieszania wątków historyczno-społecznych z będącymi w zdecydowanej mniejszości horrorowymi wstawkami. Scenarzyści nie są zdecydowani, za którym tropem podążyć, stąd mamy tak naprawdę dwie różne prędkości, zaburzające nieco narrację i niepozwalające nam się w pełni wczuć w nic, co nam przygotowano. Być może to ulegnie zmienia przy kolejnych odcinkach.
Jeżeli chodzi o bohaterów Terroru, o większości póki co powiedzieć można przede wszystkim to, że… są. Lwią część obsady tworzą chodzące klisze – od młodych, gniewnych junaków chcących zawojować świat aż po mniej lub bardziej trzymającej się tradycji starej gwardii. No i są jeszcze, rzecz jasna, źli Amerykanie, którzy służą za w rzeczywistości największe czarne charaktery tej historii. Niełatwo jest w ogóle zapamiętać ich imion, nie wspominając już o utożsamieniu się. Jedynym mocnym punktem tego aspektu serialu jest na tym etapie grana przez Kiki Sukezane Yuko. To ona jest zwiastunem kolejnych niezrozumiałych dotąd plag, pojawiając się przy tym i znikając na zawołanie. Na starcie nie wiemy o niej nic, po dwóch epizodach – niewiele więcej. To jedyny element produkcji, o którym na chwilę obecną możemy powiedzieć, że faktycznie dostarcza nam czegoś interesującego – w dużej mierze dzięki magnetyzmowi samej aktorki.
Terror: Dzień Hańby opowiada na bardzo ważny, zazwyczaj przemilczany temat, obierając bardzo ciekawy sposób prowadzenia narracji. Robi to jednak jak dotąd w sposób nie do końca przemyślany, gubiąc się w motywach i wątkach, przez co koncept mogący pretendować do obrazu świetnego jest w najlepszym razie niezły. Pozostaje liczyć, że w dalszych odcinkach czeka na nas coś więcej i dostaniemy pełnokrwisty, wielopłaszczyznowy horror z ambicjami na poruszenie pewnych istotnych kwestii.
Terror: Dzień hańby będzie do obejrzenia na kanale AMC już 15 sierpnia o 22:00!
Ilustracja wprowadzenia: AMC