Pilot Titans daje nam wstępne przedstawienie trzech członków formującej się drużyny: Robina, Raven i Starfire. Sama akcja dzieje się w Detroit, mamy także epizod w Austrii. Co – oprócz mocno zapowiadanego już wcześniej mrocznego tonu – wyróżnia się w tym serialu? Zdecydowanie tempo, w jakim rozgrywają się te wydarzenia. Idziemy z jednej scenerii do drugiej, momentami średnio mając czas na specjalne zastanowienie się nad tym, co widzimy na ekranie. Dominuje ekspresowa ekspozycja postaci i miejsc oraz naprawdę ciekawie zmontowane sceny akcji, które poziomem brutalności zawstydziłyby samego Mrocznego Rycerza z DCEU.
I wszystko pięknie, gdyby nie to, że twórcy ewidentnie zapomnieli o tym, że aby docenić wkład włożony w przedstawienie trudów protagonistów, trzeba się z nimi choć minimalnie zżyć, a przynajmniej sprawić, że cokolwiek nas ten Grayson czy inna Rachel obchodzi. Tymczasem wątki śmigają jak na jakichś morderczych wyścigach, posoka leje się niczym z potyczki w kolejnej części Mortal Kombat, a scenarzyści nawet nie podejmują minimalnej próby jakiegoś lepszego zapoznania nas z tytułowymi personami. Bardzo możliwe, że coś takiego szykowane jest dopiero na późniejsze odcinki, jednak aby widz je obejrzał, potrzebuje mimo wszystko jakiegoś bodźca.
Co możemy powiedzieć o poznanych dotąd bohaterach? Ano przede wszystkim zapamiętujemy to, że lubią popełniać głupie tudzież kompletnie dla nas niezrozumiałe decyzje. Przykładowo Robin – swoją drogą, w dużej mierze dość porządnie przedstawiona jak dotąd postać – jakiś czas po literalnym zmasakrowaniu szajki bandziorów wyraża niechęć w stosunku do metod swojego byłego mentora, polegających na… załatwianiu wszystkiego pięściami. W takiej sytuacji jeszcze ciężej jest zaakceptować to, że Dick Grayson w swoim przebraniu bez mrugnięcia okiem (a nawet z pewnym sadyzmem) morduje swoich przeciwników. Jeszcze gorzej jest w sytuacji Starfire. Kobieta budzi się na poboczu, w zniszczonym samochodzie, i nic nie pamięta. W porządku. Problem pojawia się, gdy w trakcie odkrywania swojej tożsamości ni z tego, ni z owego z satysfakcją korzysta ze swoich supermocy, by zabijać ludzi, których – jak sama zresztą przyznała – nie pamiętała (co do samej aktorki grającej superbohaterkę, to przyznam, że jej gra przekonuje, ale nadal gorzej z charakteryzacją. Tu jednak wstrzymuję się z oceną na później). Podobne niedopatrzenia rodem z produkcji z klasy B solidnie gryzą się z dość dobrą techniczną realizacją oraz bardzo porządną grą aktorską. Raven w stylizacji młodej gothki jak na razie o dziwo prezentuje się ciekawie, dodając nieco atmosfery rodem z horrorów.
Trochę ciężko także ocenić samo podejście do gatunku. Twórcy miotają się pomiędzy krwawą i mroczną narracją a nieco autoironicznym podejściem do tematu (np. końcowa scena zapowiadająca Beast Boya). W każdym razie po tym wstępnym rozeznaniu Titans jawi mi się jako dość wątpliwa i bardzo przeciętna rozrywka, która ma problemy z odpowiednim rozrzuceniem proporcji pomiędzy akcją a wprowadzeniem w nią widza. Kolejne odcinki sugerują dogłębniejszy wgląd w poszczególnych herosów, co daje jeszcze nadzieję na to, że finałowy werdykt będzie korzystniejszy dla Tytanów.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe