Mimo wydawałoby się przynoszącego efekty leczenia, nasz bohater zalał się w chyba najważniejszym momencie. Zadzwonił do niego syn Piotrek. Miał ważną prośbę, chciał porozmawiać, co w obliczu faktu, jak bardzo ograniczył wcześniej kontakt z ojcem mogło napawać niepokojem. No i w jakimś tam stopniu porozmawiał, do spotkania najprawdopodobniej doszło. Najprawdopodobniej, bo Kania nic nie pamięta. Rano okazało się, że Piotrka nie ma, ślad po nim zaginął. W głowie jego ojca jest natomiast tylko szum i kac.
Szybko okazuje się, że zaginięcie miało drugie dno. Jego rozwikłanie, ze względu na pokropienie wysokoprocentowym trunkiem wieczoru będzie dla Marcina problematyczne, będzie jednak chciał się postarać. Budzi się w nim bowiem poczucie, że może to być jego wina. I choć jak może stara się taką myśl wypierać, to szczątki pamięci i flashbacki, które z tamtego dnia wracają, zdają się krzyczeć, że zdarzyło się coś bardzo złego. Czas zatem wziąć się w garść i rozwikłać tajemnicę, póki nie jest jeszcze za późno.
Wątek kryminalny to jedno, ale rodzinny to drugie. Oprócz Piotrka Marcin ma w swoim życiu również żonę i córkę. Jedna i druga traktują go z dużym dystansem i pogardą, jednak zdają sobie sprawę, że akurat w tym przypadku może on być kluczowy. Dlatego też muszą, przy całym braku nadziei na metamorfozę, spróbować ponownie w zniszczonej rodzinie znaleźć jakąś nić porozumienia. Ten chłód w relacjach również sprawia, że sprawa odnalezienia starszego syna pary będzie potwornie trudna.
Informacja zwrotna to produkcja, która podobnie jak literacki pierwowzór, znakomicie zdaje sobie sprawę z faktu, jak bardzo ze względu na specyfikę swojego bohatera musi posługiwać się szarpaną narracją. Scenarzysta Kacper Wysocki, który wcześniej napisał dla Canal Plus m.in. świetnego Klangora radzi sobie z tym wyzwaniem, jednocześnie pokazując bardzo duży szacunek do materiału źródłowego. Informacja zwrotna w wersji Netflix to historia mocno skondensowana, przy czym w fantastyczny sposób wyciskająca z książki Żulczyka jej esencję. Jest równie wstrząsająca, posiada uzasadnione zmiany fabularne, a na kilku polach działa nawet lepiej niż oryginał. Serial liczy pięć odcinków i jest to dawka idealna do tego, aby dać tej opowieści wybrzmieć. A jeśli znajdziemy w niej luki, to doskonałym wyjaśnieniem jest sama struktura, sam koncept. Nie dlatego, że czegoś w tej szeroko zakrojonej intrydze nie chciało się dopisać, a z uwagi na fakt, że luki mają tu fabularne usprawiedliwienie. No i pozwalają lepiej wybrzmieć finałowi.
Największym atutem książki jest bardzo udana wiwisekcja nałogu i opisanie bez ogródek zarówno tego, jakie niesie za sobą skutki społeczne, jak i myśli opętanego nim głównego bohatera. W przedstawieniu serial ma do dyspozycji Arkadiusza Jakubika i choć na pierwszy rzut oka jest to wybór dość oczywisty, sprawdza się w tej historii absolutnie bez zarzutu. Związek tego aktora z zagubionym od alkoholu Marcinem Kanią budzi we mnie nostalgię, jednak tak samo kupuję go tu i teraz. Oprócz niego sprawdza się drugi plan. Na szczególną uwagę zasługują dwie ważne dla rozwoju fabuły postacie, zagrane przez Andrzeja Konopkę i Przemysława Bluszcza. To ta trójka aktorów dała mi się zapamiętać z najlepszej strony.
Oczywiście najważniejszy jest jednak wydźwięk i zakończenie. Tak jak miałem okazję wspomnieć wcześniej, historia jest poszarpana i przez wszystkie odcinki nie wytraca zupełnie swojej aury tajemniczości. Często zbija nas z tropu i nienachalnie teasuje nadchodzące trzęsienie ziemi. Śledząc wydarzenia oczami alkoholika i cały czas nie wiedząc, jak bardzo serio mamy brać to, co widzimy w pewnym momencie dochodzimy do ściany. Informacja zwrotna wyłania swój największy atut, a jest nim niewątpliwie ładunek emocjonalny tego, co zobaczymy na samym końcu. Tak mocno uderzającego po trzewiach rozwiązania historii w polskim serialu nie widziałem dawno i chciałoby się rzec, że warto się na nie jakoś przygotować. Zdaje sobie sprawę, że wiele osób może sobie przełożyć je na osobiste doświadczenia, a wtedy będzie wręcz trudne do zniesienia. W mojej głowie siedzi cały czas mocno, mimo że serial oglądałem już jakiś czas temu.
Mieliśmy okazję w tym roku w końcu obejrzeć Warszawiankę, do której Jakub Żulczyk osobiście napisał scenariusz. Tamten serial miał braki, jednak to, co udawało mu się najlepiej, to przeniesienie na ekran zagubienia i rozkładu człowieczeństwa, do którego w prostej linii prowadzi nałóg alkoholowy i inne używki. Informacja zwrotna do tego aspektu dołożyła historię i jeszcze bardziej przygnębiający morał. To natomiast sprawiło, że dostaliśmy adaptację powieści Żulczyka chyba nawet lepszą, niż słynne Ślepnąc od świateł. Bo choć tamten serial wydawał się bardziej interesujący jako produkt, który wbił w świadomość ludzi bohaterów czy kilka scen, ten działa lepiej na podświadomość, wywołując nieporównywalnie większe emocje.