Recenzja 3. sezonu Halt and Catch Fire

Trzeci sezon Halt and Catch Fire po raz kolejny udowodnił, że serial ten jest jednym z najbardziej niedocenianych w telewizji. Produkcja tak zrealizowana, zagrana i napisana ciągle pozostaje poza zainteresowaniem większości widzów czy branżowych nagród. Na szczęście AMC nie zważając na wszystko, dalej robi świetną robotę, a my możemy raz do roku na kilka tygodni zapomnieć o wszystkim i wrócić do lat 80. ubiegłego wieku.

Sezon rozpoczęliśmy w roku 1986, a skończyliśmy w 1990. Po przeniesieniu Mutiny do Doliny Krzemowej firma zaczęła się dynamicznie rozwijać, co niekoniecznie spodobało się Cameron (Mackenzie Davis). Ona i Donna (Kerry Bishe) mają inną wizję, jeżeli chodzi o przyszłość, co z czasem rodzi nieporozumienia i konflikt między kobietami. To, co wydawało się atutem na początku sezonu z czasem zaczęło odrobinę denerwować – przede wszystkim za sprawą Cameron. Gordon (Scoot McNairy) przez większość trzeciej serii stał w cieniu swojej małżonki, aż Joe (Lee Pace) przyznał się do kradzieży jego pomysłu.

Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 3. sezon Halt and Catch Fire

Już w drugim sezonie ścieżki głównych bohaterów zaczęły się rozchodzić, ale w trzecim jest to najbardziej widoczne. Początkowo Joe nie miał nic wspólnego z Cameron, Donną i Gordonem. To zmieniło się za sprawą Ryana (Manish Dayal), który odszedł z Mutiny, żeby móc pracować z prawdziwym wizjonerem branży komputerowej. Wszystkim, którym Joe kojarzy się ze Stevem Jobsem, wcale nie należy się nagroda. Nawiązanie do twórcy marki z nadgryzionym jabłkiem jest tak oczywiste, jak to, że trawa jest zielona, a niebo niebieskie. Fakt ten jest jednym z niewielu minusów, jakie można znaleźć w całym sezonie Halt and Catch Fire. Nieoczekiwany jest też skok do 1990 roku. Jeszcze większą niespodzianką jest jednak to, co dzieje się w życiu naszych bohaterów. Każda seria produkcji AMC była swego rodzaju rebootem. Historia czwórki głównych postaci rozpoczynała się ponownie z każdą premierą. Teraz twórcy postawili na taki zabieg pod koniec sezonu. Serial pięknie zatoczył koło i powrócił do korzeni – zaczął się przecież od współpracy Cameron, Joe i Gordona.

Męska część bohaterów stała w cieniu kobiet i to samo stało się też z aktorami. Pomimo mojego uwielbienia do Lee Pace’a muszę mu odmówić plakietki z napisem „najlepszy”, bo ta należy się Kerry Bishe. Aktorka dała ogromny popis swoich możliwości, ale miała też ku temu okazje. Jej postać rozwinęła się najbardziej, a przez to wysunęła się na pierwszy plan. Zaletą Halt and Catch Fire jest też to, że bohaterowie nie są jednowymiarowi czy idealni. Każdy z nich ma wady, które prezentowane są przy najmniejszej nawet okazji. Trochę szkoda, że jednak pozostawiono Pace’a gdzieś na ławce rezerwowych. Mimo wszystko, jego Joe jest jedną z najbardziej charyzmatycznych postaci, które w tej chwili można zobaczyć w telewizji.

Zobacz również: Ranking TOP 15: Postaci LGBT w serialach

Halt and Catch Fire to produkcja prawie idealna. Ma bardzo dobry scenariusz i fantastyczną obsadę, dzięki której coś, co mogło stać się kolejną pozycją na zabicie czasu, okazało się czymś, na co czeka się cały rok. Wszystko stoi tutaj na jak najwyższym poziomie – muzyka, scenografia, stroje, rekwizyty. Ostatnie odcinki tego sezonu mogłyby posłużyć również za finał całego serialu. Na szczęście, zobaczymy ich jeszcze kilka. Nie jest to może kaliber Mad Mena, ale na pewno zasługuje na większą uwagę oraz docenienie przez widzów i nie tylko. 

plakat oraz zdjęcia: materiały prasowe 

Redaktor

Większość wolnego czasu spędza na oglądaniu seriali i pisaniu o nich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?