Od dłuższego czasu przeglądając repertuary kinowe odczuwam nieustanne deja vu. Ciągle mam wrażenie, że to już było, że gdzieś to już widziałem i najczęściej też mam rację. Kiedyś bawiło mnie gdy ludzie pytali ile to w końcu wyszło tych części Star Wars i w jakiej kolejności je oglądać. Teraz ich rozumiem. Liczba powstających franczyz wzrosła do poziomu absurdu. Jest spora szansa, że zanim się na dobrze z jakąś zapoznamy, powstaną w tym czasie dwa kolejne filmy z serii. I nie zrozumcie mnie źle, nie mam absolutnie nic przeciwko wielofilmowym franczyzom, dopóki kino jest dobre, nie ma problemu. Co więcej, jestem za powstaniem kilku nowych. Nie obraziłbym się na nowy film z serii Lego czy też kolejną odsłonę Mad Maxa co wakacje. Są serie, które pomimo liczby filmów dalej potrafią zaskakiwać i utrzymują wysoki poziom. Ghost Protocol i Rogue Nation okazały się zaskakująco dobre, za sprawą choreografii i pamiętnych sekwencji, które zostają w głowie na dłużej niż powrotna droga z kina do domu. Filmy te pozwalają nam wierzyć, że jeszcze nie nastąpił zmierzch ery dobrych blockbusterów, niestety takich perełek dzisiaj jest coraz mniej.
Niektóre książki czy motywy, takie jak Frankenstein, Dracula czy kolejne interpretacje Makbeta będą nam towarzyszyć chyba już do końca istnienia kina. Ostatni krytycy piszący recenzje danego filmu nawiązują już w swoich tekstach do kolejnej części, która gdzieś tam raczkuje ze scenariuszem. Problemem tych filmów jest nie tylko nieustanne powielanie tematyki, ale też ich interpretacji. Leniwi twórcy bardzo często nawet nie próbują wykreować czegoś nowego czy spojrzeć na temat z innej perspektywy. Biorą jedynie aktorów, którzy w tym czasie są modni i postępują z filmem według szablonu. Wydaje się zabawne jak z biegiem lat zmienić się mogą nasze odpowiedzi na tak proste pytanie jak czy widziałeś/aś ten film?. W latach 80-90, zazwyczaj byłoby to tak/nie/czy to ten z Arnoldem? We wczesnych 2000, aby uniknąć nieporozumień warto spytać ten nowy czy stary? W dzisiejszych czasach sytuacja nieco się komplikuje, gdyż zmuszeni jesteśmy dopytać czy to aby nie czasem sequel, prequel, spin-off czy remake. Hollywoodzcy magnaci oczywiście zdają sobie z tego sprawę, dlatego nikt teraz nie podpisuje umowy z aktorami na jeden film, tylko od razu na 2-3 przynajmniej. To samo tyczy się produkcji filmów, bo przecież dlaczego film miałby być filmem, jak może być fundamentem dla kolejnych. Trzeba przyznać jedno, jeśli już ma dojść do jakiegokolwiek sequela, to lepiej jak jest odgórnie zaplanowany z sensownym sugerującym go zakończeniem poprzedzającego filmu. Nie ma nic gorszego, niż odgrzewane po latach sequele filmów których wszystko sugerowało, że były domkniętą historią. Oczywiście są też tzw. otwarte furtki w zakończeniach, czyli kompozycja otwarta, kiedy twórcy nie są pewni czy film osiągnie sukces, który da zielone światło dla następnych produkcji.
Zobacz również: Chyba gdzieś to już widziałem?! Podobieństwa plakatów filmowych
Oczywiście nie da się mówić o potężnych franczyzach, nie wspominając o MCU. Wielu ludzi notorycznie narzeka, jak to kino superbohaterów zdominowało cały przemysł filmowy i nie sposób przejrzeć filmowych nowinek bez nieustannie przewijających się herosów w kostiumach. Ciężko się z tym nie zgodzić, hype na kolejne filmy Marvela przekracza granice rozsądku. Przy ich częstotliwości wydawania filmów, mogą sobie bez problemu pozwolić na wpadki w postaci słabszych produkcji. Na tym etapie mogą nam sprzedać dosłownie wszystko. Jak na ironię, pomysły wygrzebane z dna beczki Marvela, jak Ant-Man czy Guardians of the Galaxy, o których istnieniu prawie nikt nie miał pojęcia, okazały się jednymi z lepszych produkcji. Gdzieś tam w cieniu MCU powoli stara się rozwinąć skrzydła seria DC, ich problem polega na tym, że chcieli jednym filmem zrobić to, co Marvel robił przez pare lat kilkoma. DC waha się pomiędzy próbą naśladowania Marvela a stworzeniem czegoś swojego. W efekcie wychodzą trzy filmy scalone w jeden w postaci Batman vs Superman oraz zderzenie wizji WB z wizją reżysera w fatalnie zmontowanym Suicide Squad. Szanuję DC za jakieś tam próby stworzenia czegoś mroczniejszego, czegoś, co odróżni te filmy od tych Marvela, robionych bezpieczną metodą. Czuje się jednak oszukany, kiedy otrzymuję w kinie film, który sprawia wrażenie nieskończonego. I akurat stałem po drugiej stronie barykady broniąc BvS twierdząc, że nie był aż tak tragiczny jak to twierdzą krytycy. Nie można tego samego niestety powiedzieć o Suicide Squad. Studio wyciągnęło błędne wnioski z recenzji Batsa, twierdząc że to brak humoru zrujnował ten film, co doprowadziło jak na ironię do decyzji które w efekcie zrujnowały SS.
Wszystko wskazuje na to, że obecna sytuacja potrwa dość długo. Zaskakujące, że filmy uznawane za jedne ze słabszych, zarówno przez krytyków jak i widzów, zarabiają często najwięcej. Gdzieś tam możemy dostrzec światełko w tunelu, kiedy nowa odsłona Transformers nie została tak ciepło przyjęta przez publikę jak poprzednie części. Traci to jednak znaczenie kiedy dowiadujemy się, że film zarobił ponad miliard. Opinie krytyków przestają się liczyć, dzisiaj na kampanie reklamową wydaje się raz tyle, co na sam film, więc nieważne, jak niski procent na RT ma BvS, mnóstwo ludzi i tak go obejrzy napędzając box office. Twórcy później dochodzą do wniosku, że sam film nie jest tak istotny jak jego wypromowanie. I wszystko to nie byłoby absolutnie problemem, gdyby te filmy były dobre, ale niestety wraz ze zmniejszającymi się wymaganiami widza, zmniejsza się też poziom widowiska. Na szczęście mówimy tu tylko o blockbusterach, które nie mają żadnego wpływu na kino ambitne i niezależne, które ma się dobrze. Ciężko tym filmom jednak wybić się i uzyskać należyty rozgłos. Kompromisem jest osadzanie w filmach znanych aktorów, których dosłownie sama obecność wystarczy, żeby zachęcić ludzi do kupna biletu. Problemem tych filmów jest to, że puszczane są w kinach w małym nakładzie. Zdominowane przez kasowe hity, zmuszone są ukrywać się w kinach studyjnych i na festiwalach, co niewątpliwie utrudnia dostęp do nich, zwłaszcza tych na wyłączność festiwali. Jedyne, co nam pozostało to trwać w wierze, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym z dumą i bez ironii wypowiemy słowa naprawdę podobał mi się ten dziewiąty film z serii, niezwykle kreatywny.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe