Na pierwszy rzut oka: And Then There Were None, czyli Christie według BBC

„And Then There Were None” Agathy Christie zajmuje dziewiętnaste miejsce w rankingu100 najlepszych powieści kryminalnych wszech czasów. W głosowaniu, w którym wzięli udział fani pisarki z ponad stu krajów świata, właśnie ta historia zyskała tytuł World’s Favourite Christie.Odwołanie do liczb nie jest przypadkowe: pozornie niewinny wierszyk o dziesięciu Murzynkach (lub żołnierzykach, w zależności od wersji) okazuje się być śmiertelną wyliczanką i zarazem osią fabuły. Fakt, że najnowszej – i najbliższej oryginałowi – adaptacji podjęła się stacja BBC, także ma znaczenie. W końcu, jeśli chodzi o jakość produkcji, na nich zawsze można… liczyć.

Pewnego sierpniowego dnia 1939 roku na odizolowaną od świata Wyspę Żołnierzyków przybywa ośmioro gości. Nie łączy ich nic, poza zaproszeniem, które otrzymał każdy z nich; każdy z innego powodu, czy raczej – pod innym pretekstem. I tak: hulaka Anthony Marston (Douglas Booth) spodziewa się wielkiej fety, doktor Edward Armstrong (Toby Stephens) ma zająć się kobiecymi przypadłościami gospodyni, sędzia Lawrence Wargrave (Charles Dance) – spotkać z dawną znajomą, dewotka Emily Brent (Miranda Richardson) – kontynuować misję prawego wychowania dziewcząt, była guwernantka Vera Claythorne (Maeve Dermody) – pracować jako sekretarka. Generała Johna MacArthura (Sam Neill) sprowadzają militarne zainteresowania gospodarza, śledczy William Blore (Burn Gorman) zamierza stać na straży porządku, z kolei bezwzględny Philip Lombard (Aidan Turner) zabiera ze sobą broń, bo sowicie zapłacono mu za gotowość do ubrudzenia sobie rąk, jeśli zajdzie taka konieczność.

Na miejscu witają ich tylko Thomas (Noah Taylor) i  Ethel (Anna Maxwell Martin) Rogers – dwoje służących. Gospodarze mają pojawić się z opóźnieniem – wtedy rodzi się w nas, pobudzane od pierwszych minut, przeczucie, że coś tu jest nie tak. A to dopiero początek. W czasie wieczornej kolacji zostaje bowiem odtworzone nagranie: wszystkich obecnych oskarża się w nim o popełnienie konkretnych zbrodni, za które kary dotąd uniknęli. Sprawiedliwość ma ich dosięgnąć właśnie na wyspie.

and then there were none1

Jak nietrudno się domyślić, po początkowej konsternacji zgromadzonych dochodzi do gorliwego zaprzeczania zarzutom. Nie każdy ze zgromadzonych komentuje skierowane przeciwko sobie oskarżenie, ale jeśli już to robi – próbuje zapewnić pozostałych o swej niewinności. Wyjątek stanowi wyłącznie Lombard – z zimną krwią przyznaje się do zabicia dwudziestu jeden osób. Jego wyznanie oburza obecnych, jednak ważniejsze staje się to, jak podsumowuje całą sytuację: albo zachował się tak, aby zrobić wrażenie, albo jest jedynym, który mówi prawdę.

Wskazówkę, ku której wersji się skłonić, stanowią pojawiające się stosunkowo często na przestrzeni trzech odcinków retrospekcje dotyczące historii poszczególnych postaci. Rzekoma niewinność pozostałych siedmiorga jest albo stopniowo kwestionowana, albo otwarcie podważana – zestawienie prawdziwej wersji wydarzeń, widocznej na ekranie, z przesyconą hipokryzją narracją danego bohatera czy bohaterki to znany, ale bardzo efektowny zabieg. Przykład stanowić może obłudna deklaracja służącego o jego oddaniu poprzedniej pracodawczyni, pannie Brady, którą udusił, aby przejąć jej majątek.

and then there were none4

W pokoju każdego z przebywających na wyspie wisi, oprawiony w ramkę, niepozorny wierszyk-wyliczanka, opowiadający o tym, jak to się stało, że z ośmiorga Murzynków (lub Żołnierzyków) nie ostał się żaden. Gdy w sposób odpowiadający opisowi z pierwszej strofy ginie pierwszy z winowajców, ze stołu w jadalni znika pierwsza z ośmiu znajdujących się tam początkowo, pogańskich, jak określa je bogobojna Blunt, figurek. Jednocześnie staje się jasne, że gospodarze nie przypłyną na wyspę oraz że ci, którzy się na niej pojawili, nie opuszczą jej żywi.

W ten sposób zagęszcza się atmosfera wzajemnych, podszytych strachem czy wręcz paniką, podejrzeń i piętrzących się zarzutów. Wzmożona podejrzliwość, z jaką postaci zaczynają spoglądać na siebie nawzajem, połączona z faktem, że zachowanie każdego, odpowiednio zinterpretowane, może wydać się niepokojące, sprawia, że widz podąża za każdą z linii oskarżeń, których przybywa, w miarę, jak śmierć ponoszą kolejni oskarżeni. Bohaterowie są jak szczury w beczce – nie wiedzą, komu ufać, balansują na krawędzi paranoi, prowokują się wzajemnie lub próbują połączyć siły, ale, bez względu na zawierane sojusze, ostatecznie i tak mogą liczyć wyłącznie na siebie.

and then there were none3

Jak zwykle w przypadku produkcji BBC „And Then There Were None” zachwyca doskonałym aktorstwem. Każdej z postaci, bez względu na okres jej obecności na ekranie, udaje się skupić na sobie uwagę. Każda prezentuje też inny sposób radzenia sobie z poczuciem winy. Wzmożona czujność, do której jako widzowie jesteśmy zachęcani od pierwszych minut, sprawia, że jeszcze uważniej przyglądamy się poszczególnym bohaterom i bohaterkom, analizujemy ich motywy i oceniamy nastawienie. Niektórym dajemy się zwieść, innych udaje nam się przejrzeć; jedni wzbudzają naszą – o dziwo – sympatię, inni od razu wydają się podejrzani. Co najważniejsze, żadna, nawet epizodyczna rola nie przemyka niezauważona. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Turner, którego Lombard zapada w pamięć nie tylko za sprawą swej bezkompromisowości i zadziorności oraz rozbrajającego przezywania śledczego Blore’a „Grubciem”. Zostaje nazwany draniem, ale także najnormalniejszym z nich wszystkich – i coś w tym jest, bo choć jego szczerość może przerażać, jest lepsza, niż dwulicowość pozostałych.

Dermody, czyli ekranowa Vera, również sprostała niełatwemu zadaniu: stosunkowo szybko stała się jedyną kobietą na wyspie, nie pozwoliła jednak zepchnąć się w cień. Ona pierwsza zwraca uwagę na analogię między strofami wierszyka, znikającymi figurkami i sposobami śmierci kolejnych ofiar – nie doceniają jej jednak ci, którzy, w ślad za doktorem Armstrongiem, uznają ją przez to za histeryczkę.

and then there were none5

Wyliczając zalety miniserialu, ponownie wspomnieć należy o niesamowicie niepokojącej atmosferze, która w równym stopniu udziela się postaciom, co odbiorcom. „And Then There Were None” to świetny dowód na to, że niepotrzebne są nadprzyrodzone zjawiska, skrzypiące podłogi i dziwne odgłosy dobiegające spod łóżka, żeby z lękiem oczekiwać kolejnego kadru. Na bohaterów poluje nieznany myśliwy – tak, jak oni, czujemy jego oddech na karku, a jednocześnie, tak, jak oni, co rusz wyobrażamy go sobie jako kogoś innego. Dodatkowy atut to lokacja – opustoszała, otoczona skałami wyspa i znajdująca się na niej biała willa, od pewnego momentu pozbawiona prądu, to idealna sceneria dla śmiertelnej intrygi. Jedyną, malutką rysą na szkle jest zakończenie – o ile na osobach zaznajomionych z kryminałem Christie (do których się nie zaliczam) kolejność eliminowania postaci, zwroty akcji i finał mogą nie robić aż takiego wrażenia, o tyle z pewnością możliwość uzupełnienia pewnego wątku treścią z książki sprawi, że nie zabraknie im nieco obszerniejszego wyjaśnienia motywów postępowania… no właśnie, kogo?

Żadnych spojlerów, zachęcamy do oglądania i – wyjątkowo – do czytania. W dowolnej kolejności. 😉

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?