Nocne rozkosze, a może przerażające koszmary?
Na małe ekrany wchodzi właśnie szumnie zapowiadany serial „Shadowhunters” stanowiący ekranizację bestsellerowej serii książek autorstwa Cassandry Clare, który po finansowej porażce filmu „Dary anioła: Miasto kości” opartego na pierwszej powieści spod pióra rzeczonej pani, miał szturmem zdobyć serca fanów przed telewizorami. Niestety już pierwsze zapowiedzi zwiastowały, co najwyżej, przeciętne widowisko bezczelnie żerujące na naiwności zwolenników twórczości wspomnianej pisarki. Wypełnione po brzegi koszmarnymi efektami specjalnymi trailery nie wróżyły zbyt dobrze projektowi. Jednakże serial mógł się przecież obronić absorbującą historią oraz charyzmatycznymi postaciami. Zapomnijcie, to tylko mrzonki – żadnej z wymienionych rzeczy nie udało się osiągnąć. Pierwszy odcinek „Shadowhunters” to marna namiastka wydanego kilka lat temu filmu. Nie wierzycie? Przekonajcie się o tym sami po lekturze poniższego tekstu.
„Dary anioła: Miasto kości„, jeśli spojrzeć na film z perspektywy widza niemającego nic wspólnego z cyklem powieściowym, nie zachwycał, ale stanowił przyzwoite kino młodzieżowe doskonale wpisujące się w nurt współczesnych ekranizacji. Mieliśmy zatem nieskomplikowaną, standardową opowieść fantasy o podłożu romansowym, okraszoną ponadto przyzwoitą dozą humoru, lecz niepozbawioną również wad; czyli zawierającą kilka mniejszych czy większych uchybień, a także parę nieścisłości względem papierowego pierwowzoru. Jeśli więc sądzicie, że twórcy serialu postanowili naprawić błędy swoich poprzedników, to jesteście w grubym błędzie. „Shadowhunters” powiela obrane przez filmowców kierunki, a co za tym idzie, większość poczynionych przez nich pomyłek. Dzięki temu widzowie, którzy mieli przyjemność zobaczyć wypuszczony niedawno obraz, będą mieć wrażenie déjà vu, jednakże powtórka z rozrywki okaże się znacznie mniej smakowita niż pierwsze kinowe doświadczenie. Fabuła „Shadowhunters” bowiem, pozbawiona jest jakiegokolwiek klimatu, a tendencyjne dialogi, przyprawiające o ból oczu efekty specjalne i rażące sztucznością makiety oraz rekwizyty (broń Nocnych Łowców przypomina zabawki dzieciaków z podwórka) potęgują miałkość tegoż dzieła.
Historia przedstawiona przez scenarzystów kopiuje przeważnie znane sceny z filmowego pierwowzoru, przez co serial jest niesłychanie przewidywalny – szczególnie na początku. Jakby tego było mało, niektóre postacie same z siebie przepowiadają kinomanom kolejne sceny zupełnie psując zabawę z seansu. Możecie mieć zatem pewność, że, jeśli usłyszycie z ust jednego z bohaterów o jakieś nieprawdopodobnej sytuacji, to ta za moment będzie mieć właśnie miejsce. Pochwalić z kolei należy twórców za próbę urozmaicenia serialu poprzez zmianę chronologii wydarzeń oraz kilka zmyślnych odstępstw od literackiego oryginału. Znana fanom opowieść o dojrzewającej Clarze Fray została więc wzbogacona o elementy i wątki, które nie miały miejsca w pierwowzorze. Niestety wspomniany powyżej zabieg całkowicie zepsuł efekt zaskoczenia – szkoda tutaj zmarnowanego wysiłku i pracy scenarzystów.
Najbardziej obawiałem się w przypadku serialu „Shadowhunters” niepotrzebnych dłużnych i przestojów. Pierwszy sezon produkcji ma w całości opierać się na pierwszej powieści z młodzieżowego cykluCassandry Clare pt. „Miasto kości” i planowy jest na trzynaście odcinków, z których każdy liczy prawie czterdzieści minut. Mając to na uwadze nietrudno się domyślić, że twórcy prawdopodobnie będą musieli domyślić zupełnie nowe wątki, lub zmienić te znane z książki, w celu uzyskania niezbędnego materiału. Niestety w pierwszym odcinku serialu scenarzyści poszli po linii najmniejszego oporu. Co więcej, wykasowano interesujące i intrygujące wątki z powieści, a w ich miejsce wstawiono banalne i dłużące się w nieskończoność rozmowy o niczym. Skutkuje to niepotrzebnie rozwleczonym seansem, czego następstwem jest ślamazarne tempo akcji i brak napięcia. Na drugi z wymienionych elementów wpływa jeszcze jeden aspekt, którym są przedstawione w filmie pojedynki Nocnych Łowców z demonami. Trudno cokolwiek o nich powiedzieć, kamerzysta bowiem tak szaleje ze swoim sprzętem, że oglądając walki można dostać zawrotu głowy. Są chaotyczne, a przez to mało widowiskowe i pozbawione napięcia.
Przejdźmy teraz do aktorstwa… Bohaterowie wykreowani przez Jamiego Campbella Bowera i Lily Collins mieli w sobie jakaś magię, nutkę tajemniczości, dzięki czemu obraz chciało się oglądać. Postacie po prostu miały to coś, co przyciągało uwagę. Jace Wayland w wykonaniu Campbella Bowera był w pewien sposób intrygujący, zagadkowy i nieprzenikniony. Z koeli Clary Fray w wydaniu młodziutkiej Lily Collins była pełna niepewności, a dziewczęcy urok aktorki dodawał jej niewinności, potęgując tym samym obraz sympatycznej, ułożonej i w gruncie rzeczy zwyczajnej nastolatki. W „Shadowhuntenrs” postacie pozbawione są iskry i zarysowane bez jakiejkolwiek finezji. Serialowy Jace to rasowy prostak i tępy osiłek dumnie prężący muskuły na ekranie tuż przed nosem widza, a Clary to wymalowana i bezpłciowa lalka rodem z najnowszych seriali Disney Channel – niestety nie tędy droga.
Kolejnym minusem „Shadowhunters” jest rzucająca się w oczy ogromna teatralność dzieła. Dominic Sherwood i Katherine McNamara, którzy wcielają się w głównych protagonistów obrazu, czasem po prostu recytują na ekranie swoje dialogowe kwestie nie wkładając w nie serca ani jakichkolwiek uczuć, a innymi razy przesadzają z ekspresją emocji. W swoich rolach są strasznie nienaturalni, a ich sztuczna gra tylko uwypukla bezbarwność i mizerność zarysowanych przez scenarzystów postaci. W związku z tym pomiędzy bohaterami nie ma żadnej chemii – nie wiem, w którym momencie Isabelle Lightwood widziała rodzącą się fascynację u Jace’a do Clary, chyba tylko w scenariuszu, ponieważ z epizodu i twarzy Dominica Sherwooda można jedynie wywnioskować, że aktor sam zadaje sobie pytanie: Co ja tu tak właściwie robię? Innymi słowy relacje między poszczególnymi postaciami są oschłe i nijakie.
„Shadowhunters” może się poszczycić niezłą muzyką, która wyróżnia się na tle pozostałych składowych filmu, prezentujących poziom poniżej przeciętnej. Sama w sobie jest klimatyczna i dobrze oddaje charakter serialu, lecz twórcy nie potrafią jej wykorzystać. Bardzo często dochodzi zatem do sytuacji, w której dziejące się na ekranie wydarzenia oraz muzyka biegną obok siebie, zupełnie przeciwnymi torami. Mimo to warto na nią zwrócić uwagę, ponieważ to jaśniejszych punkt omawianego widowiska dla nastolatków.
Serialowi nie pomaga również fakt, że jest nad wyraz poważny. Brak tutaj dobrego humoru i ironii, które były cechami charakterystycznymi filmu. Owszem, gdzieś w połowie odcinka pojawił się pierwszy one-liner. Był on jednak tak drętwy i czerstwy, że szybko chciałem o nim zapomnieć. Nieliczne elementy komediowe zaserwowane przez filmowców są wymuszone i pozbawione gustu; zamiast pomagać, zdecydowanie szkodzą produkcji, pogarszając jej ostateczny odbiór.
„Shadowhunters” z pewnością nie zostanie drugim „Daredevilem„, ponieważ w przeciwieństwie do twórców Diabła z Hell’s Kitchen producenci omawianego projektu odwalili fuszerkę, licząc na szybki i prosty zysk. W związku z tym nowa seria opowiadająca o przygodach Nocnych Łowców to prawdziwa kpina i nieśmieszny żart. Producenci bowiem postanowili anulować, może i przeciętną, ale nieźle rokującą filmową sagę na rzecz kiepskiego serialu stanowiącego marną imitację kinowego poprzednika. Zdecydowanie odradzam seans i zachęcam do sięgnięcia po wydany kilka lat temu obraz. Nawet kolejny wieczór spędzony z dziełem Haralda Zwarta będzie lepszym rozwiązaniem niż pierwszy z serią „Shadowhunters„.
„Shadowhunters” – ocena „na pierwszy rzut oka” to: 40/100