Jeszcze nigdy nie miałam okazji przyjrzeć się ciut bliżej skandynawskim serialom. Sama nie wiem, czemu — po internecie (a nawet i w kręgu moich znajomych) krąży naprawdę wiele dobrych opinii na temat tych produkcji. W końcu jednak nadszedł czas również na mnie, bo 4 maja na Netfliksie pojawił się The Rain — serial o tematyce postapokaliptycznej, bardzo przeze mnie lubianej. Jak wypadł pierwszy odcinek? Sprawdźmy!
Do Skandynawii dotarł morderczy wirus, który przenoszony deszczem zabija praktycznie całą populację zamieszkującą półwysep. Simone (Alba August) wraz ze swoim młodszym bratem, Rasmusem (Lucas Lynggaard Tønnesen), próbuje przetrwać epidemię w bunkrze należącym do ich ojca. Po 6 latach rodzeństwo musi jednak opuścić bezpieczne miejsce i wyrusza w świat u boku innych ocalałych. Razem podróżują przez opustoszałe tereny, próbując znaleźć jakiekolwiek ślady życia — co, jak się potem okazuje — nie jest takie łatwe.
Zobacz również: Ghostland – recenzja horroru o torturowaniu małych dziewczynek
Wiązałam wielkie nadzieje z The Rain. Historia serialu bardzo mnie zainteresowała, a sama wzmianka o morderczym wirusie i epidemii przywiodła na myśl The Walking Dead, które niegdyś bardzo lubiłam oglądać. Nie oszukujmy się — duńska produkcja miała naprawdę wielki potencjał (i szansę!), bo stare, dobre zombiaki i ciągłe bijatyki w TWD po 8 sezonach powoli zaczynają nudzić i ci najchętniej przerzuciliby się (albo już to zrobili) na coś innego. The rain — o bardzo podobnej tematyce — mogło zainteresować naprawdę wielu. No bo słyszeliście kiedyś o wirusie przenoszonym przez deszcz? Ja też nie! Dlaczego więc pierwszy odcinek nie zadowolił mnie i zaciekawił, tak jak tego oczekiwałam?
Pierwsze, co strasznie rzuciło mi się w oczy, to nierówne tempo akcji. Początek rozwija się naprawdę szybko, ale potem wieje nudą. Rodzeństwo rozgląda się po bunkrze, Simone przygotowuje młodszemu bratu sproszkowane jedzenie i niekiedy sprawdza radio z nadzieją na ponowny kontakt z tajemniczym chłopakiem. I tak przez 6 lat (no, u nas to wyszło ¾ odcinka). Coś interesującego zaczyna się dziać dosłownie 3 minuty przed końcem odcinka. Ale czy warto było czekać ponad 43 minuty na tę ostatnią scenę? Powiem wam, że zdecydowanie nie.
Inną sprawą jest scenariusz, który był chyba pisany podczas koleżeńskiego wypadu na piwo. Niektóre sceny są tak idiotyczne, a samo zachowanie bohaterów tak banalne, że aż mam ochotę przybić sobie piątkę za to, że jakimś cudem jednak dotrwałam do końca odcinka. Przykład? Rodzeństwo przybyło do bunkru i pożegnało ojca naukowca, który za największą, życiową misję wyznaczył sobie uratowanie świata. Po chwili od jego zniknięcia ktoś zaczął walić w drzwi kryjówki. Co zrobiły dzieci? Oczywiście myślały, że to ich ukochany ojciec (który znał bunkier jak własną kieszeń i na pewno waliłby w drzwi, zamiast po prostu je otworzyć) i uśmiechnięte rozwarły wejście ich nowego domu. Miny oczywiście im zrzedły, kiedy spostrzegli, że zarażonemu mężczyźnie stojącemu naprzeciwko daleko do ojca. Nie muszę chyba mówić, że w tamtym momencie doszło do tragedii, ale o tym dowiecie się więcej, jeśli postanowicie zabrać się za serial.
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: sezon 2. Opowieści podręcznej
The Rain — tak jak na thriller przystało — miał wbić mnie w fotel i trzymać w napięciu do ostatniej sekundy. Zamiast tego skutecznie wygonił mnie z siedzienia i sprawił, że czym prędzej chciałam wymienić serial na filmiki z uroczymi kotkami lub tutoriale, jak zrobić ze zwykłego pustaka ściennego dekorację, którą mogłabym postawić na przedsionku mojego domu. Produkcja kompletnie mnie nie przekonała, nawet jeśli sama historia jest niczemu sobie. Naprawdę szkoda, że — póki co — twórcy nie dali rady wykorzystać jej potencjału i już w pierwszym odcinku dali ciała. A zapowiadał się naprawdę dobry serial!
Ilustracja wprowadzenia: Netflix
Obejrzałem z 5 odcinków i jakoś na razie nie potrafiłem skończyć