Pierwszy odcinek Fuller House mnie nie zachwycił. W jego recenzji napisałam, że był najgorszym, jaki przyszło mi w tym roku oglądać. Dlatego z wielką rezerwą podchodziłam do obejrzenia całego sezonu kontynuacji „Pełnej Chaty”. Po pilocie, który był szalenie sztywny i sztuczny, zrobiło się zdecydowanie przyjemniej, a kolejne odcinki, mimo że nie są szczytem telewizji, oglądało się bez zgrzytania zębami.
W Fuller House historia skupia się na D.J. Tanner- Fuller (Candace Cameron Bure). Jest to najstarsza córka Danny’ego, której życie komplikuje się po śmierci męża. Bohaterka z trójką dzieci powraca do rodzinnego domu, gdzie znajduje pomoc w postaci całej rodziny. Cały pierwszy sezon opowiada o jej zmaganiach w dzieleniu czasu, pomiędzy pracę zawodową oraz wychowanie dzieci. Kimmy Gibler (Andrea Barber), jej przyjaciółka, prowadzi własną firmę, która zajmuje się organizacją przyjęć. Wraz z córką przeprowadza się do domu Tannerów, kiedy D.J. zostaje w nim sama. Z kolei Stephanie (Jodie Sweetin) rezygnuje na jakiś czas z kariery, jako DJ i postanawia pomóc siostrze. Na dokładkę, śledzimy jeszcze życie uczuciowe głównych bohaterek.
Szybko można zauważyć, że w porównaniu do „Pełnej Chaty” sytuacja uległa zmianie o 180 stopni i tutaj zamiast trzech mężczyzn, wychowujących trzy dziewczynki, mamy dorosłe kobiety, które biorą pod swoje skrzydła synów D.J. i córkę Kimmy, Ramonę. Fuller House idealnie wykorzystuje występującą niszę, ponieważ w tej chwili seriali, które może zobaczyć razem cała rodzina jest bardzo mało. Produkcja Netfliksa pokazuje, jak rodzina powinna się wspierać i razem rozwiązywać wszystkie problemy. Oczywiście pod płaszczykiem komedii, Fuller House traktuje również o samotności, braku ojca i zmianach w życiu, które są nieuniknione.
Zobacz również: „Fuller House” z drugim sezonem!
Kolejne odcinki nie są już tak przeładowane wspomnieniami z „Pełnej Chaty”. Skupiają się bardziej na stworzeniu własnej, całkowicie odrębnej historii. Od nawiązania do „oryginalnej” produkcji nie dało się jednak uciec, przede wszystkim za sprawą bohaterek serii. W kilku odcinkach na ekranie pojawia się John Stamos, Bob Saget i Lori Loughlin oraz Dave Coulier. Miejsce znalazło się również na typowe dla Pełnej Chaty powiedzonka, między innymi how rude i have mercy.
Zobacz również: TOP 10 – Serialowe pary LGBT
Humor w Fuller House niestety nie jest najwyższych lotów. Są momenty, w których żarty i gagi wywołują na twarzy lekki uśmiech, ale większość z nich nie zadowoli widza, który z biegiem czasu przyzwyczaił się do bardziej górnolotnych komedii. Aktorsko jest średnio, co można było zaobserwować już przy pierwszym odcinku. Nasze bohaterki są bardzo sztywne, przez co na pierwszy plan wychodzą dzieci. Mi do gustu najbardziej przypadł Max (Elias Harger), czyli średni syn D.J., który jest inteligentny, zabawny i robi, co może żeby średni scenariusz zamienić w coś, co faktycznie da się oglądać.
Fuller House jest zdecydowanie najsłabszą rzeczą, którą Netflix nie powinien się chwalić. Pomimo słabych recenzji, zdecydował się jednak na drugi sezon. Może w przerwie aktorzy powinni pomyśleć o kilku lekcjach, a scenarzyści przemyśleć swoje podejście. Kontynuacja Pełnej Chaty zyskuje z każdym odcinkiem, ale niestety nie jest tym, czego oczekiwali jej fani. Oczywiście sentyment pozostaje, ale to nie wystarczy, żeby zbudować na nim coś całkowicie nowego i dobrego.
plakat i zdjęcia: materiały prasowe