The Mist – recenzja 1. sezonu

Wszyscy doskonale znamy to uczucie. Zaczynamy oglądać nowy serial, którego już pierwszy odcinek wyraźnie sugeruje nam, że to, co zobaczymy dalej, nie będzie należeć do twórczości najwyższych lotów. Mimo to brniemy dalej, coraz bardziej zagłębiając się w świat kreowany przez kolejne epizody. Siedzimy i patrzymy, nie mogąc się oderwać i chcąc poznać zakończenie historii, z którą spędziliśmy już zbyt wiele czasu, by teraz odpuścić. Wreszcie, docieramy do końca. Wtedy właśnie zdajemy sobie sprawę, że zmarnowaliśmy właśnie kilkanaście cennych godzin naszego życia na coś, co nawet nam się nie podobało. Mogliśmy zaoszczędzić na czasie, nerwach i rachunku za prąd. 

mist 2

Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: American Horror Story: Kult 

Takim właśnie dziełem jest The Mist od stacji Spike. Po niezwykle rozczarowującym pierwszym odcinku serial nie poprawił swojej jakości na tyle, by móc nazwać go udanym. Ledwie można przyczepić mu łatkę znośnego. Faktem jest, że dziesięć odcinków pozwoliło rozwinąć się głównym wątkom na tyle, by przypominać te z oryginału napisanego przez Kinga 37 lat temu, ale żaden, dosłownie żaden nie jest tu poprowadzony tak dobrze jak chociażby we Mgle Derebonta z 2007 roku, a co dopiero w twórczości samego Mistrza Grozy. Znajdzie się tu co prawda kilka interesujących zagrań fabularnych, na których rozwiązanie czekać będziemy z niecierpliwością, ale nie zrekompensują nam one pozostałych przywar. Głównym grzechem widowiska jest bowiem to, że… nie wzbudza strachu! Potrzeba naprawdę wybitnego talentu, by na bazie jednego z najbardziej przerażających opowiadań, jakie dane było poznać miłośnikom literatury stworzyć widowisko aż tak nudne i wywołujące poczucie nieustannej irytacji. Co jest jej przyczyną? Nie idzie tu tylko o efekty specjalne z półki położonej tak nisko, że ostatnio sięgali tam chyba twórcy słynnego Smoka w polskim Wiedźminie. Nie chodzi nawet o przewidywalność, która da się we znaki każdemu widzowi, który ma przynajmniej minimalne doświadczenie w oglądaniu czegokolwiek. Nie. To postacie goszczące na ekranie doprowadzają widza do furii. 

Opowieści Kinga zawsze starały się nam udowodnić, że najgorszym potworem nie jest czająca się w mrokach ciemnej uliczki tajemnicza poczwara, ale sam człowiek, któremu żadna istota nie dorówna w okrucieństwie. Podążając tym tropem, twórcy The Mist decydują się niestety na ukazanie nie walki naszych bohaterów z tytułowym zjawiskiem pogodowym i tym, co z sobą przynosi, ale z pozostałymi postaciami. Dlaczego „niestety” ? Chcąc zaprezentować ludzkie zezwierzęcenie w ekstremalnie trudnych sytuacjach, takich jak przymusowa izolacja w supermarkecie czy kościele, zapominają oni bowiem o czymś bardzo, bardzo ważnym, a mianowicie o tym, że jako widzowie lubimy komuś kibicować. Tutaj nie mamy po prostu komu. Każdą postać dażymy serdeczną nienawiścią, uzasadnioną albo jej sadystycznymi czynami, albo absurdalnymi decyzjami i zachowaniami. Co gorsza, większość z nich uszyta jest tak grubymi nićmi, że ich motywacje i dalsze losy da się przewidzieć już po pierwszym odcinku. Autentyczności nie dodaje im też drętwe aktorstwo, dominujące na ekranie przez ponad 500 minut serialu.

mist 3

Wyjątkiem pozostają tu Morgan Spector w roli Kevina Copelanda i Danica Curcic jako Mia Lambert. Ich kunszt aktorski wymaga co prawda sporego dopracowania, ale i tak wysuwają się na prowadzenie, zostawiając daleko w tyle resztę obsady. Są jedynymi, którzy nie starają się wygrać w konkursie na najbardziej irytującą postać serialu i mogą zdobyć umiarkowaną sympatię widza. Jeśli serial będzie kontynuowany (na co wskazuje otwarte zakończenie), to wyłączną przyczyną, by do niego powrócić będzie właśnie niepozorny na pierwszy rzut oka Pan Copeland i rozwrzeszczana Mia.

The Mist to olbrzymie rozczarowanie. Nudny i przewidywalny serial mógłby mieć rację bytu i zadowolić niewybrednych fanów, gdyby nie irytacja, jaką wzbudza podczas seansu. Przemożna chęć wyłączenia każdego z epizodów podczas oglądania jest tak wielka, że zapewne wielu szybko jej ulegnie. Ci, którzy zdołają dotrwać do samego końca, szybko wybiorą kolejną pozycję z proponowanych do obejrzenia tytułów i zapomną o zamglonym miasteczku i jego mieszkańcach jeszcze zanim zdążą wcisnąć przycisk „play”. W tym przypadku jest to chyba jednak plus. 

Ilustracje wprowadzenia: materiały prasowe

Dziennikarz

Fan wszelkiej maści blockbusterów (dobrych oczywiście), fanatyk Star Wars, miłośnik popkultury w ogólnym tego słowa znaczeniu i ekspert w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Nauki ścisłe i astronomia. Nienawidzi twórczości Mickiewicza.

[email protected]

Więcej informacji o
, , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?