Belle Epoque miało być swego rodzaju powiewem świeżości w polskiej telewizji. Mówiło się o najdroższym dotychczas serialu wśród naszych rodzimych produkcji. Ogromna suma wydana na około 150 kostiumów, stworzenie scenografii na wzór tej z początków XX wieku, zaangażowanie powszechnie znanych twarzy oraz pokaźna promocja miały zapewnić sukces TVN-owskiego tworu. Nie obyło się również bez porównań do wspaniałych, zagranicznych odpowiedników. I co? G*wno!
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 1. sezon Belle Epoque
Największą bowiem wadą tego wątpliwej jakości tworu jest definitywnie scenariusz w formie coodcinkowych kryminalnych zagadek. Nasz protagonista o pozornie nieprzenikliwym umyśle musiał być chyba w czepku urodzony, skoro jego intuicja, na której głównie opiera prowadzenie swoich śledztw, nigdy go nie zawodzi. Dobrym posunięciem było wzięcie na tapet prawdziwych spraw z przeszłości Krakowa. Szkoda tylko, że są one przewidywalne do bólu i osoby, które mają na koncie inne kryminalne seriale nie powinny mieć problemu ze wskazaniem sprawcy przed upływem niespełna połowy odcinka. Dodatkowo rozwiązywanie tych zagadek przez nasze kryminalne trio odbywa się w zbyt błyskawicznym tempie, przez co serial traci na wiarygodności. Chylę czoła przed rodzeństwem Skarżyńskich, dla których nawet rekonstrukcja twarzy metodą Gierasimowa nie stanowi problemu. W sumie gdyby nie owa parka, nasz wybitny detektyw Korycki nie błyszczałby już tak swoim rzekomo wysokim ilorazem inteligencji, którego nie powstydziłby się nawet słynny gentleman spod Baker Street 221B. Weronika oraz Henryk odwalają przecież za niego lwią część roboty. To wszystko ogląda się znacznie lepiej, jeśli większy udział w śledztwie przypada szanownemu Jelinkowi, na co pozwolono bodaj w jednym odcinku.
O ile po premierowym epizodzie byłem zaintrygowany przeszłością Jana oraz Konstancji Morawieckiej, to z odcinka na odcinek moje zainteresowanie owym wątkiem malało, a im bliżej byliśmy finału, tym większy ból istnienia odczuwałem, patrząc na tę telenowelę. Nie wiem, jakie prywatnie mają ze sobą relacje nasz Paweł „polski (hehe) Hardy” Małaszyński oraz Magdalena Cielecka, ale na ekranie nie czuć między nimi jakiejkolwiek chemii. W naszej parze kochanków jest dużo drewna, ale o minimalnym iskrzeniu nie ma mowy, żeby to ognisko miłości mogło zapłonąć. Widać, że te softporn sceny seksu sprawiały aktorom nie lada ból, porównywalny do moich cierpień w każdą środę o 21.30. Pełne sztywności dialogi zbierane z najtańszych romansideł jeszcze tylko pogrążają ten skąpany w morzu tandety wątek. Żeby jednak nie było, iż piszę o tym jak o największej tragedii w polskiej telewizji, to z czystym sumieniem przyznam, że ostatnia scena nieco ratuje tego topielca. Aż mnie zdziwiło, że twórcy odważyli się zaserwować nam taki cliffhanger.
Jednakże nie można zaprzeczyć, że momentami Belle Epoque jest dobrze nakręcone. Kostiumy, pomimo swojej przesadnej schludności, również mogą robić dobre wrażenie. Najjaśniejszym punktem produkcji jest jednak komisarz Jelinek, będący polską wersją inspektora Lestrade’a z utworów Arthura Conan Doyle’a. Mimo że zawsze jest osobą sceptycznie nastawioną wobec nowoczesnych metod rodzeństwa Skarżyńskich i to jemu z racji pełnionego urzędu przypada ostatecznie najwięcej chwały, to jest bez cienia wątpliwości najlepiej zagraną i najciekawszą postacią tego serialu, zasługującą na zdecydowanie większą ilość czasu ekranowego, co pokazał prowadząc śledztwo tradycyjnym sposobem w szóstym odcinku.
Tak jak w tytule, Belle Epoque okazuje się być zwyczajnym niewypałem tefałenowskiej ramówki. Żal jest tym większy, że istniał w tym spory potencjał, który został niestety zmarnowany już w premierowym odcinku, a dalej nie było wcale lepiej. Cały czas jest za ładnie, za sztucznie, za naiwnie. Odcinki tego serialu są na szczęście krótkie i przerywane pasmem reklam, co ostatecznie okazuje się być zaletą, ponieważ nie dotrwałbym chyba do końca, gdyby każdy odcinek był te dziesięć minut dłuższy. Twórcy na siłę starali się rżnąć z zagranicznych produkcji, chociażby wstawianiem w sceny rockowych utworów na wzór brytyjskiego Peaky Blinders. Szkoda, że nie pasują one za nic do tego, co się dzieje na ekranie. O intrze nie wspominałem, gdyż wolałbym już o nim zapomnieć. TVN z dumą podał nam mało ambitną rzecz ze scenariuszem pokroju ichniejszego Szpitala i Ukrytej Prawdy. Jeśli więc jesteście gorliwymi fanami wspomnianych tytułów, to Belle Epoque trafi w Wasze gusta. Pozostałym jak najbardziej odradzam.
Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe