Hank Azaria to aktor-kameleon. Kiedy trzeba, potrafi wcielić się w Gargamela (Smerfy, Smerfy 2), innym razem w stereotypowego mięśniaka w głupawej komedii z Bene Stillerem (Nadchodzi Polly). Wielu może go także kojarzyć z epizodycznej roli w kultowej Gorączce, gdzie m.in. brał udział w znakomitej improwizowanej scenie z Alem Pacino. A na pewno jeszcze więcej osób usłyszało przynajmniej (i prawdopodobnie zupełnie nieświadomie) jego głos w Simpsonach (wiele ról), czy animowanej wersji Anastazji (niezapomniany Bartok). Aż dziw, że nie jest u nas tak rozchwytywany, jak powinien. Na szczęście telewizja znalazła w tym roku kolejne ciekawe zajęcie. I jak można było przewidzieć, mamy prawdziwe one man show, bo Brockmire bez niego nie byłoby raczej warte oglądania.
Jak mocno rozpocząć sezon? Jest wiele sposobów, acz na pewno jednym z ciekawszych jest przedstawienie sytuacji, gdy znany komentator meczów baseballowych (Hank Azaria) pod wpływem alkoholu traci nad sobą panowanie i zaczyna relacjonować… stosunek swojej zdradliwej żony z sąsiadem. Oczywiście nikt już nie patrzy na jego renomę, zwalniając go na miejscu. Mija 10 lat. Jim Brockmire, absolutnie nieświadom swej sławy, jaką wywołał wrzucony do internetu filmik z jego audycji (a, jak się okaże potem, dwóch – mowa także o konferencji prasowej), zostaje zatrudniony do komentowania spotkań drużyny prezentującej o wiele niższe standardy, do jakich się przyzwyczaił – Morristown Frackers, prowadzonej przez Jules (Amanda Peet).
Tym, co jest naprawdę warte uwagi w tym serialu, na pewno nie jest sama historia. Powracający po latach mężczyzna, który był na szczycie, a potem wskutek jednego wydarzenia – aż ciężko wyliczyć, ile razy coś takiego widzieliśmy. Wiadomo więc było, że serc widzów nie wygra się tym elementem. Prawdziwym wybawcą jest tutaj oczywiście Azaria. To na nim i na jego charyzmatycznych popisach skupia się cała narracja. Aktor znakomicie operuje głosem (lata pracy w dubbingu robią swoje), a do tego posiada magnetyzm pozwalający nie zanudzić widza, nawet gdy jego monologi są dłuższe.
Azarię dzielnie póki co wspiera druga gwiazda serialu, czyli Amanda Peet. Z kolei godnym komediowym partnerem do rozmowy (i wspólnego zażywania miękkich narkotyków) jest Charles (Tyrel Jackson Williams), młody chłopak odpowiadający za techniczne kwestie wszystkich relacji. Ciekawym pomysłem jest również sama drużyna, a konkretnie skład złożony z nie do końca reprezentatywnych zawodników (np. dwójka z nich waży razem więcej od połowy niejednej drużyny). A końcówka epizodu daje nam dość zaskakujący cliffhanger, obiecujący więcej wrażeń od następujących po sobie występów przed spikerskim mikrofonem tytułowego bohatera.
Oczywiście koniec końców twórcom może zabraknąć pomysłów, przez co nawet szarże Azarii stałyby się wtedy sztampowe. Choć z drugiej strony przy czasie jednego odcinka (zaledwie niespełna pół godziny) byłoby o to trudno. Niemniej Funny or Die zebrało bardzo interesujący materiał, który naprawdę warto sprawdzić po ciężkim dniu i po prostu zrelaksować się przed telewizorem.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe