Zacznę od tego, że „The Affair”to dla mnie największe serialowe odkrycie od czasów „Sześciu stóp pod ziemią”, a przypomnę, że tę produkcję HBOskończyło emitować 10 lat temu. Długo przyszło mi czekać na równie klimatyczny serial. Na szczęście stacja Showtime, która od kilku lat niezmiennie trzyma wysoki poziom, czego niezbitym dowodem jest „The Affair”.
W pierwszym sezonie główną osią wydarzeń był romans pisarza Noah Sollowaya (Dominic West) i Alison Bailey (świetna Ruth Wilson) podczas wakacji na Long Island. On był z rodziną, u swoich bogatych teściów, ona pracowała jako kelnerka w lokalnej knajpce. On miał całkiem wygodne życie, kochającą i wspierającą żonę (Maura Tierney), ona natomiast próbowała ratować swoje małżeństwo z Cole’em (Joshua Jackson). Między Noah i Alison wybucha uczucie, które bardziej niż miłość przypomina pożądanie… Brzmi to jak początek telenoweli albo kiepskiego melodramatu, prawda? Zamysł scenarzystów był jednak zgoła inny i z powodzeniem go zrealizowali. Wydarzenia fabularne są dla nich wyłącznie pretekstem. Słowem-klucz jest tu bowiem „perspektywa”. Bohaterowie przesłuchiwani są w sprawie śmierci brata Cole’a. Odpowiadając na pytania detektywów, wracają pamięcią do przeszłości.
W 1. sezonie zdarzenia oglądamy oczami dwójki głównych bohaterów. Nie muszę chyba dodawać, jak bardzo ich wersje różnią się od siebie. Począwszy od tego, kto i jak był ubrany, kończąc na tym kto uratował dławiące się dziecko. W 2. sezonie robi się jeszcze ciekawiej. Nie dość, że możemy obejrzeć to, co następuje po wybuchu gorącego romansu, to oglądamy to z perspektywy nie dwóch, a czterech osób. Do wersji Noah i Alison zostali dodani Helen Solloway i Cole Lockhart. Atmosfera robi się więc jeszcze gęstsza, dostajemy więcej faktów i jeszcze trudniej jest wydać widzowi jakikolwiek werdykt. To chyba z resztą jeden z największych plusów „The Affair” – każda z postaci jest tak złożona, że nie sposób stwierdzić, czy się ją lubi, czy nie. Ok, może oprócz Noah, który jest po prostu zakochanym w sobie dupkiem.
Dzięki temu, że w 2. sezonie wydarzenia oglądamy też z perspektywy „eks-małżonków”, akcja nabrała większej dynamiki, a przy okazji serial stał się bardziej naszpikowany emocjami. Mamy też ogromną przyjemność oglądać popisy aktorskie Maury Tierney (zasłużona nominacja do Emmy) i Joshuy Jacksona, który jako aktor – według mnie – został odkryty na nowo. Oczywiście, gdy ma się świetny scenariusz, to i rolę niełatwo zepsuć, ale to, co wyczynia obsada „The Affair”, to poziom Ligi Mistrzów. Nawet najbardziej oklepane motywy (choroba dziecka, zadurzona w Noah młodziutka asystentka) ogląda się tak, jakby nigdy nikt ich wcześniej nie wykorzystał.
Każdy odcinek, każda postać są świetnie przemyślane. Nic, co widzimy na ekranie, nie dzieje się przez przypadek czy dlatego, że scenarzysta miał gorszy dzień. Perfekcjonizm i profesjonalizm czuć z każdą oglądaną minutą. W czasach bylejakości, które dopadły również telewizję, „The Affair” przypomina o jakości, którą swego czasu na mały ekran wprowadziły produkcje takie jak wspomniane przeze mnie wcześniej „Sześć stóp pod ziemią” czy „Mad Men”. Coraz bardziej efekciarskie produkcje, coraz więcej gwiazdorskich nazwisk, ale do oglądania jakby mniej. W morzu telewizyjnych propozycji pamiętajcie, aby znaleźć czas na najnowszy sezon „The Affair”. Od dawna tak dobrze napisanego dramatu nie wyprodukowała żadna stacja.