Koniec XX wieku przynosi wojnę atomową między Wschodem i Zachodem. Efekt nie mógł być inny niż spopielenie znanego nam świata, co zmusza człowieka do zejścia do bunkrów, bo wojna ma się dobrze. Ludzkość wegetuje pod ziemią, ale homo sapiens nie zszedłby nigdy z drzewa, gdyby nie pragnienie czegoś więcej i wrodzona ciekawość nie pchała go tam, gdzie nie trzeba. Żyjący pod powierzchnią ludzie, mimo zakazów i ostrzeżeń, wychylają swe łby na wierzch i bynajmniej nie giną od promieniowania czy w paszczach mutantów. Jest dokładnie odwrotnie.
Nie wiem, na ile twórcy Seksmisji inspirowali się dziełem Dicka, ale wyjście z podziemnego mroku ma tu identyczny charakter. Oto śmiałkowie wychodzą na powierzchnię, co ma być dla nich śmiertelne, ale szybko odkrywają, że jest całkiem miło, słonecznie, a gdzieś tam są piękni ludzie popijający egzotyczne koktajle. Skala jest jednak znacznie większa, bo pojawia się motyw ucisku biednych przez bogatych, luka międzyklasowa jest większa niż odległość do sąsiedniej galaktyki, a na dodatek powód całej sytuacji to nadmuchana bańka, która musi pęknąć. Czyli skądś to wszystko znamy…
Medialna polityka napędzania społecznego strachu to norma od wielu, wielu wieków. Zmieniają się tylko kanały zastraszania i dystrybuowania niepokoju. Obowiązkiem obywatela jest bowiem czuć strach i niepewność, a jego panów i możnych ten strach utrzymywać. Wszyscy pamiętamy celebrytów grożących paluchami ludowi, by ten pozostał w domach, po czym na światło dzienne wychodziły zdjęcia ich mordek bez przepisowych maseczek albo co gorsza – bez innych części garderoby i to na dodatek gdzieś z tropikalnych wysp. Słowem wszyscy są równi, ale niektórzy są równiejsi. I nie chcę tu wyjść na szura, ale jakoś tak wiele razy się zdarzyło, że wielkie kryzysy uderzały bardziej w szarych obywateli i napełniały kieszonki burżuazji, która w tym wszystkich podnosiła najgłośniejszy kwik strachu.
Idea przewodnia jest intrygująca i wieloraka w jej interpretacji. Bogaci wysysają biedotę, tyle że na znacznie większą skalę niż kiedykolwiek. Złożona propaganda strachu sprawiła, że nieświadome rzeczywistości masy nie podnoszą buntu, nie stawiają gilotyn na pańskie głowy ani nie próbują nawet wymusić poprawy swej sytuacji dyplomatycznie. Ba! Nadal pracują w pocie czoła i fatalnych warunkach. Idea powieści jest więc ciekawa, ale rozwinięta tak jakby po łebkach. Mogłoby być dłużej i czytelniej, ale autorem jest Philip K. Dick.
Co miałem na myśli pisząc, że twórczość Philipa K. Dicka jest niekiedy ciężka? Jego pomysły są znakomite. PKD był wizjonerem, niesłusznie zakompleksionym wobec pisarzy nie-fantastyki, bo większość z nich zjadał na starcie. Sęk w tym, że był to skomplikowany człowiek i w samym sposobie narracji jest to odczuwalne. Dialogi, opisy i niektóre zwroty fabularne wymagają pewnego zrozumienia. Nie są zbyt dynamiczne, toczą się swoim tempem. A temat jest nośny i dla wielu gorących głów to tempo może być nieznośne. Kiedyś myślałem sobie, że to kwestia tłumaczy, ale zerknięcie na fragmenty oryginału uświadomiło mi, że praca Zbigniewa A. Królickiego to kawał solidnego kunsztu translatorskiego i oddanie ducha twórcy Ubika. Potraktujcie to więc jako wyzwanie, a nie wadę jego prozy, bo Dick wielkim pisarzem był.
Dick był buntownikiem, wizjonerem i szaleńcem. To ostatnie jest tu jednak najmniej ważne, bo Prawda półostateczna jasno pokazuje, że pisarz rozumiał wiele rzeczy lepiej niż autorzy „poważnej” prozy. Niestety często też przy tym szedł na skróty, bądź tylko sobie znanymi ścieżkami, co, zwłaszcza dziś, rodziło umiarkowanie pozytywne opinie na temat jego dzieł. Tytuł powieści nie jest artystyczną fanaberią, a jej treść i przesłanie stanowią prawdę bolesną.
Tytuł oryginalny: The Penultimate Truth
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawca: Wydawnictwo Rebis 2023
Stron : 238
Ocena: 75/100