Maja Lidia Kossakowska – Takeshi tom 1: Cień Śmierci – recenzja książki

Odrobina powagi na początek. Twórczość Mai Lidii Kossakowskiej poznałem na długo przed Gaimanem, Simmonsonem czy Moore’m. To właśnie ona wciągnęła mnie w świat rozmaitych mitologii i religii, co ze strony praktycznej pomogło mi sporo na maturze, a z bardziej hobbystycznej – ukierunkowało na znakomite dzieła kultury, nie tylko tej pisanej. O jej tragicznej śmierci dowiedziałem się od przyjaciela, w trakcie męczącego dnia pracy, nie do końca rejestrując, co właśnie mi napisał. Bo jakże to? Kossakowska była przecież aktywną twórczynią, bez dekadenckich skłonności i w pełni swojej kariery. Kolejny raz niestety rzeczywistość okazała się o wiele bardziej ponura niż literacka fikcja i świat stracił jedną najlepszą polską pisarkę fantastyki, pozostawiając w sercach fanów pustkę. Fabryka Słów jakiś czas po jej tragicznej śmierci zdecydowała się wydać jej ostatnią powieść. Zanim jednak przejdę do trzeciej części Takeshiego, warto przypomnieć sobie o poprzednich tomach.

Tytułowy bohater to mistrz miecza i adept Zakonu Czarnej Wody. Człowiek, który nie szuka zwady, ale lepiej nie wchodzić mu w drogę. Z czasem na drodze swego życia wyrzekł się miana Cienia Śmierci, decydując się na los samotnego wędrowca, kryjącego swą tożsamość pod płaszczykiem objazdowego artysty. Złośliwy los, jak często bywa w takich przypadkach, staje mu na drodze i zmusza do bolesnego powrotu na dawne szlaki. Do konfrontacji, która będzie wymagała nie tylko posługiwania się ostrzem i kopania innych po twarzach. I może szkielet historii w kulturze już się pojawiał, ale świat przedstawiony wart jest wspomnienia.

Wakuni to kraina przypominająca na pierwszy rzut oka Japonię epoki Edo. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej, odkryjemy elementy niepasujące do średniowiecznej azjatyckiej cywilizacji. Pozostałości technologii rodem z SF jasno wskazują, że akcja nie została osadzona na starej dobrej Ziemi. Rozbudowany świat duchowy, ze wszystkimi kami i yokai ubogaca to wszystko i pozostawia też wiele pytań, bo Kossakowska nie podaje odpowiedzi łatwiutko na tacy. Wiele aspektów pozostaje niewyjaśnionych i tajemniczych, ale autorka Grillbaru Galaktyka nigdy nie pozostawiała luźnych wątków.

Kultura Japonii cieszy się niesłabnącą globalną popularnością niemal od czasów przegranej przez tej kraj wojny. Czasem idzie to w stronę kiczu i rozrywki klasy C, ale w wielu przypadkach dostajemy dzieła wybitne. I to na ich kanwie Kossakowska buduje swą opowieść. Takeshi tom 1: Cień Śmierci to wielowymiarowa orientalna układanka. Nawiązuje jednocześnie do klasyki kina kopanego z minionych dekad, ale i ociera się o wątki rodem z samego Kurosawy. Jest sporo inspiracji lekką mangą, ale i dużo ambitniejszego materiału w stylu Masamune Shirowa czy Katsuhiro Otomo. Powieść ta to czysta intertekstualność, przy tym nieprzeciążona nadmiarem inspiracji i tandetnością wątków. Kossakowska w swoim stylu podchodzi też do mroczniejszych aspektów, w tym całej sieci intryg, w jakie wpada główny bohater.

W świecie Kossakowskiej pojawiają się różne Zakony i organizacje przestępcze. Jedni szkolą się w tradycyjnie rozumianych sztukach walki, inni to adepci mrocznej magii. A pośród tego wszystkiego mamy Takeshiego, który może i potrafi przyłożyć i ciachnąć kogo trzeba, ale jednocześnie daje się wrobić w rozmaite gierki. Nie brak mu intelektu, acz kieruje się dość archaicznymi zasadami honoru, które w obliczu podłości przeciwnych mu sił są jedynie obciążeniem. W efekcie otrzymujemy dość zaskakujący finał, ale nic nie jest takim, jakim się wydaje. To w tym i innych bardziej drastycznych punktach autorka znacznie wyróżnia się od lubującego się w mitologiach Gaimana. Heroizm zastępuje mrok i nawet najgorsze losy są ułożone w łagodniejszy sposób. Dla lepszego zobrazowania tego – MLK to autorka standardowej, nieco rockowej ballady, a twórca Sandmana to artysta interpretujący ten utwór na mocny, gitarowo-symfoniczny sposób. Co nie umniejsza żadnemu z twórców oczywiście.

Takeshi tom 1: Cień Śmierci to wstęp do znacznie większej opowieści. Tom nasycony jest azjatyckimi klimatami, splatającymi zarówno kinową klasykę, jak i bardziej mangową atmosferę. Tylko Maja Lidia Kossakowska mogła dokonać takiego wyczynu, przy tym nie popadając w absurdalną przesadę i banalność. Najlepiej widać to na przykładzie samego Takeshiego, postaci posiadającej w sobie pierwiastek Zatoichiego, ale i bohaterów rodem z shonenów dla młodzieży. Autorka nie ujawnia jeszcze wszystkich kart, ale daje przedsmak czegoś znacznie większego i kolejne tomy tylko to potwierdzą.


Okładka książki Takeshi tom 1: Cień Śmierci


Autor: Maja Lidia Kossakowska
Wydawca: Fabryka Słów 2014
Stron : 448
Ocena: 75/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?