Jacek Piekara – Ja, Inkwizytor: Dziennik czasu zarazy – recenzja książki

Opus magnum Jacka Piekary jest uniwersum inkwizytorskie. Świat, w którym Jezus Chrystus nie umarł na krzyżu, a zszedł z niego i zdobył Rzym, a swym wrogom wybaczył, ale wcześniej ich ukatrupił. W ten sposób powstał świat, w którym Kościół to organizacja znacznie twardsza i bardziej bezwzględna niż kiedykolwiek w naszych realiach, a to głównie za sprawą Świętego Oficjum. Organizacji, która jest połączeniem tajnych służb i ludzi od zadań paranormalnych, do tego o niemal nietykalnym statusie, zarówno wśród gminu, jak i pozostałych warstw społecznych. Oto najświeższy tom Cyklu Inkwizytorskiego, przypominającego nam nie tak dawno minione czasy pandemiczne i ich naturę.

Wydarzenia mają miejsce  krótko po Ruskiej trylogii, którą serdecznie polecam. Zwłaszcza to, jak autor powiązał tamte wydarzenia z bieżącymi.  Tymczasem bohater pełni swą posługę w mieście Weilburg, lokacji średniej wielkości, ale dość zasobnej. W środku iście piekielnego lata ludzi dopada choroba powodująca kaszel i podobne bonusy kładące ich pierw do łoży, a następnie do grobu. Czarna magia? Sekta trucicieli? Nic bardziej mylnego i choć dla głównego wątku epidemia jest istotna, to Jacek Piekara jest tu raczej komentatorem naszych minionych realiów pandemicznych, a główny bohater ma na głowie problemy związane bardziej z grzeszną naturą władzy niż pomiotami piekielnymi.

Na treść książki gdzieś tam padł cień epidemii covidowej. I to całkiem spory. Piekara często subtelnie umieszczał własne opinie na temat rzeczywistości, ale tu epidemia kaszlicy w wielu punktach jest odbiciem społecznych zachowań pandemicznych. I chodzi tu nie o objawy wywołane wirusem, a ludzką wyobraźnią, czy raczej jej brakiem. Teorie spiskowe, paranoje. To wszystko w sosie późnych wieków średnich, gdzie nauka powoli zaczęła kiełkować obok dominującej religii, ale płomień wiary skutecznie wypalał co bardziej śmiałe umysły. Sam Madderdin to przypadek balansujący na granicy świata tego co namacalne i nienamacalne i warto przyjrzeć się mu bliżej.

Postać Madderdina to modelowy antybohater. Jego moralność to nie dwie niesione na plecach tablice z wyrytymi zasadami, a lista zapisana w pamięci, znacznie jednak trwalsza niż głazy. Bohater Piekary ma też słabości do pijatyki, okazjonalnej bijatyki i panienek, często w jednym pakiecie. I wreszcie to kawał cynika, potrafiący kąśliwymi przemyśleniami wprawić czytelnika w dobry nastrój. Na przestrzeni lat Mordimer nieco się zmienił i Piekara ukazał go wpierw jako zasłużonego już funkcjonariusza Świętego Oficjum, by po latach przedstawić jego początki, gdzie wydaje się być łagodniejszą wersją samego siebie, a miejscami może nawet pretendującą do miana bohatera czysto pozytywnego.

Cały świat Inkwizytorów zapewne byłby kolejną alternatywną rzeczywistością, gdyby nie prowadził go Jacek Piekara. Pisarz ten nie jest grzecznym autorem z konformistycznym nastawieniem do świata, o czym świadczy jego mała batalia z Dorotą Wellman. Nie jest ani z lewa, ani z prawa, a takich to gagatków opinia publiczna nie lubi. W Ja, Inkwizytor. Dziennik czasu zarazy uderza w duchowieństwo, choć nie jest to sensacyjno-histeryczna narracja w stylu „Faktów i mitów”, a opinia człowieka o ciętym piórze. Piętnuje też ludzką, czy też raczej ludową, głupotę. Ale nie tylko charakterek Piekary sprawia, że jego dzieła czyta się świetnie.

Jacek Piekara potrafi tworzyć światy. Nie ledwo zarysowane uniwersa, które zdmuchnąć może lekka krytyka, a mocarną rzeczywistość, która wraz z rozwojem nabiera barw. Największym sentymentem darzę pierwsze cztery księgi historii Mordimera Madderdina, ale ich sequele wiele im nie ustępują. Choć wydaje mi się, że akcja w nich nie jest już tak wyrazista, to dialogi, przemyślenia protagonisty czy zwroty akcji zachowują pierwotny pazur. Dzienniki czasu zarazy to powieść osadzona w świecie mrocznego fantasy, ale będąca polityczną intrygą i społecznym komentarzem. Co tylko świadczy dobrze o twórcy, który swój świat stara się ukazać nie tylko z tej magicznej i demonicznej strony.

Aby nie wyjść na psychofana na koniec łyżka dziegciu. Niestety Jacka Piekary nie można nazwać konsekwentnym autorem. Jego Szubienicznik nadal czeka na trzeci tom, nie wspominając o kontynuacji Necrosis czy wreszcie dalszych losów Mordimera po Łowcach dusz. Ja, Inkwizytor. Dziennik czasu zarazy łagodzi nieco to oczekiwanie, a wzmianki o rozszerzeniu inkwizytorskiego uniwersum cieszą. Modlić się jednak należy z gorliwością godną uniżonego i pokornego sługi Świętego Oficjum, aby wszystko to, co autor zaczął, zostało ukończone. Bo jakość jest już wystarczająca, byleby miała ona okazję gdzieś się pokazać. Niniejsza część historii Mordimera nie jest moją ulubioną, ale Mordimer jest bohaterem na tyle ciekawym, by nawet w historii bez udziału sił nieczystych było ciekawie. Czekam na dalszą twórczość Piekary i rozwój nie tylko losów Mordimera, bo głodnym wielce polskiej fantastyki i świat byłby piękniejszy, gdyby omawiany autor nabrał tempa Remigiusza Mroza, oczywiście zachowując swój styl.


Okładka książki Ja, Inkwizytor: Dziennik czasu zarazy

Okładka książki Ja, Inkwizytor: Dziennik czasu zarazy


Autor: Jacek Piekara
Wydawca: Fabryka Słów 2023
Stron : 620
Ocena: 75/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?