Niles Hellstrom to aktywista, ekolog i twórca filmów przyrodniczych, głównie o owadziej tematyce. Tak przynajmniej prezentuje się w świetle reflektorów. Ot nieszkodliwy hipisowaty dziwak. W rzeczywistości jednak to przywódca społeczności żyjącej w systemie roju. Chemia i inne techniki oraz ścisła izolacja od świata sprawiły, że kilka tysięcy ludzi, żyjąc w podziemnym kompleksie pod prowincjonalną farmą, egzystuje w pełnej harmonii, niedościgłej dla mieszkańców z powierzchni. Szereg incydentów sprawia, że Hellstorm i jego owieczki, czy może raczej pszczółki, stają się celem rządowej Agencji.
Herbert stawia tu pytania o człowieczeństwo na wielu płaszczyznach. Wesoła trzódka Hellstroma miejscami może budzić podziw i nie mogę odmówić jej oznak dobrze funkcjonującej wspólnoty. Idealny podział na role, brak miejsca na większe rebelie i dyscyplina, choć odczłowieczona i stymulowana rojową chemią. Chciałoby się złośliwie rzec – marzenie szefów wielkich korporacji… Jednak to właśnie izolacjonizm i myślenie kolektywne sprawiają, że rój nie jest tak silny, na jaki początkowo wygląda. Do tego dochodzi do głosu naturalna ludzka niepokorność, której nie docenia przywódca, a ma czynnik mocno destabilizujący małe podziemne niebo dla ludzi o owadziej mentalności.
Rój Hellstroma odrobinę się zestarzał. W opisie wydawcy widnieje bowiem, że USA w dziele Herberta to państwo policyjne. Ależ mistrz byłby zaskoczony (lub przerażony) tym, jak wiele może wiedzieć o nas demokratycznie wybrany władca współcześnie. Biorąc pod uwagę możliwości jankeskich (i nie tylko) organów strzegących nas we dnie i w nocy, zaskakuje wręcz bezradność Agencji. Agencje rządowe rozbiłyby w drobny mak, zanim ich lider zdołałby zorientować się, że są obserwowani. Zwłaszcza, gdyby usłyszały o planie wyroju i konsekwentnym transformowaniu ludzkości na wiadomy wzór. Jednak w czasie tworzenia książki technologia nie była tak zaawansowana, ale przede wszystkim i co ważniejsze, po wielu terrorystycznych incydentach nie da się już tak swobodnie działać poza okiem kamer władz, a w tym przypadku Wuja Sama. Czy może raczej – zwłaszcza Wuja Sama.
Pisarz przed każdym rozdziałem umieszcza fragmenty zapisków Nilesa Hellstroma, jak i protoplastki podziemnej społeczności – Trovy Hellstrom. Dzięki nim fabuła zyskuje głębi, a sama treść jest mocno niebezpieczna ideologicznie. Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że rój to jedynie wymysł zdolnego pisarza. Jego elementy jednak mogłyby przeniknąć do zwykłej społeczności i wcale nie przyniosłyby korzyści, które zyskiwała hermetyczna populacja pod farmą Hellstroma.
Frank Herbert to wielkie nazwisko fantastyki i Rój Hellstroma pokazuje, że uzyskał ten status nie tylko dzięki kultowej Diunie. Powieść zapewne miała inny wydźwięk w czasach wydania niż obecnie. Dziś wizja ta wydaje się dużo groźniejsza, gdzie z jednej strony jej realizm jawi się jako mglisty, a z drugiej istnieją narzędzia, które mogłyby nadać rojowych cech większej, mniej izolacjonistycznej społeczności i to bez masowego użycia chemicznych specyfików. Do tego to po prostu nieźle napisana historia, posiadająca cechy powieści szpiegowskiej, thrillera i antyutopii. Wydawnictwo Rebis po raz kolejny wydało sztosa z gatunku fantastyki, proszącego się o filmową adaptację na godnym poziomie.
Autor: Frank Herbert
Tytuł oryginalny: Hellstrom’s Hive
Wydawca : Wydawnictwo Rebis 2021
Tłumaczenie : Andrzej Jankowski
Stron : 400
Ocena: 85/100