Brian Herbert, Kevin J. Anderson – Diuna: Pani Kaladanu – recenzja książki

Biblioteczka dzieł z uniwersum Diuny jest dość pokaźna i ciągle się rozrasta. Daleko jej do space operowych marek, ale świat Paula Atrydy powoli przeradza się coś znacznie większego, niż zapewne zakładał to Frank Herbert. Diuna: Pani Kaladanu to druga część Trylogii Kaladanu, serii bezpośrednio poprzedzającej oryginalną powieść. Dostajemy więc zalążki politycznej intrygi przeciw Atrydom, jak i lepszy obraz tych bohaterów Diuny, którzy nie mieli wówczas czasu na dłuższą prezentację.

Poprzedni tom zakończony został dramatycznym wątkiem miłosnym. Bene Gesserit, niczym złe teściowe, wezwały lady Jessikę do swej siedziby, tym samym zrywając związek z Leto Atrydą. Ten z kolei, zamiast bawić się w księcia z bajki i ruszyć w pościg za ukochaną, udaje się na Kaitan, stołeczną planetę, gdzie zamierza nieco odbić sobie ostatnie upokorzenia, jakich doznał od innych rodów i przypomnieć o swoich zasługach dla imperatora. Herbert i Anderson mają całkiem niezłą wizję losów Atrydów na krótko przed wydarzeniami na Arrakis. Przy tym bywają pomysłowi, ale też działają dość tym ostrożniej, im bliżej chronologicznie zbliżają się do dzieła Herberta seniora. Pani Kaladanu to książka stojąca politycznymi intrygami, tu zarysowanymi silniej niż jakikolwiek inny element świata Diuny.

Przypominając sobie oryginalną opowieść, można błędnie dojść do wniosku, że demiurgiem wszystkich podłości są Harkonnenowie, ewentualnie Szaddam IV. Jednak podczas gdy chłopcy bawią się swoimi Sardaukarami, dziewczynki czynią świat lepszym, oczywiście z ich punktu widzenia. Mowa tu oczywiście o Bene Gesserit, żeńskim zgromadzeniu o wielkich wpływach na galaktykę, którego adeptkami są między innymi matka i babka Paula Atrydy, choć w relacji kobiet nie ma krztyny pokoleniowej zażyłości. W Pani Kaladanu ukazują w pełni swą eugeniczną i matriarchalną filozofię, w negatywnym znaczeniu tych słów. Nadnaturalne zdolności, połączone z surową hierarchią i dalekosiężnymi planami, zawstydziłyby nawet lucasowy zakon Sith. Ale w tym monolicie tkwi skaza, która z kolejnymi latami doprowadzi do znacznego zmniejszenia wpływów czcigodnego zgromadzenia. Nie sposób im jednak odmówić pewnego uroku, choć nie jest to zwiewny, niewieści powab.

Są tytuły skierowane wyłącznie do fanów konkretnych serii i ludzie spoza ich wąskiego fandomu nie będą nimi zaaferowani. Diuna: Pani Kaladanu bez wątpienia do takich należy, choć na pewno jest to mniej odczuwalnie niż w przypadku powieści z okresu dżihadu bulteriańskiego. Z pozycji oddanego fana mogę jedynie napisać, że książka jest nie tylko interesującym uzupełnieniem, ale i trzymającą się nieźle samodzielną powieścią. Wielu fanów Diuny przewraca oczami na kolejne dzieła z tego uniwersum, będące tworem wyobraźni Briana Herberta i Kevina J. Andersona. I o ile niektóre ich argumenty bywają celne, tak w większości przypadków jest to ten sam typ jednostek, który narzeka, że dany artysta się sprzedał, bo nie tworzy tego, co by chcieli. Nie mówiąc już o tym, że nie rozumieją, że w czasach kultury masowej nawet bardziej awangardowe SF jak Diuna musi umieć utrzymać się na mocno konkurencyjnym rynku by przetrwać, a nie stać się zapomnianym klasykiem. Choć sam muszę przyznać, że miejscami jest to melodia oparta na wybitniejszej od niej symfonii.

Gdzieś tam odnaleźć można lekkie dłużyzny. Ilość wątków jest spora i część z nich jest świetna, ale część wymuszona. Jeszcze nie tak bardzo jak w wielkich tytułach popkulturowych, gdzie niebawem co do minuty będziemy znać przeszłość Clarka Kenta lub Hana Solo, ale pewne rysy zaczynają się pojawiać. Nadal jednak autorzy zachowują pewną klasę, choć obawiam się, że zostanie ona zamienioną na kasę, jeśli panowie nie skondensują swojego procesu twórczego.

Diuna: Pani Kaladanu to interesujący prequel, ale nie coś, co zmieniłoby perspektywę na całą historię. To kolejne uzupełnienie białej plamy w historii kultowej powieści, przy czym nie jest to usilne odcinanie od niej kuponów. Herbert junior i Anderson potrafią momentami zaskoczyć i rozjaśnić pewne kwestie, zwłaszcza te nurtujące bardziej oddanych czytelników oryginału, nie niszcząc legendy historii. Trylogia Kaladanu na pewno ma przewagę nad innymi seriami pod względem chronologicznym. Znani bohaterowie, powoli kształtująca się intryga Harkonnenów i imperatora, ale najciekawsze jest z tego to, co związane z Bene Gesserit i ich projektem Kwisatz Hederach. Jako miłośnik Diuny polecam, nawet tym, którym prequele/sequele świata Franka Herberta pachną komerchą.


Okładka książki Diuna: Pani Kaladanu

Tytuł oryginalny: Dune: The Lady of Kaladan
Autor: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Tłumaczenie: Andrzej Jankowski
Wydawca: Wydawnictwo Rebis 2022
Stron : 584
Ocena: 75/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?