Arthur C. Clarke – Odyseja kosmiczna 2061 – recenzja książki

Sequele w sporej mierze nie wychodzą najlepiej. Zazwyczaj pobudkami do ich powstania jest chęć wypchania portfela, a cała moc pierwotnej opowieści idzie się chędożyć. Są jednak takie dzieła, które z pozoru wyglądają jak skok na kasę, ale dobrze prowadzą dalszą fabułęi mają swoją wartość. Arthur C. Clarke zdobył uznanie publiki głównie za sprawą Odysei kosmicznej 2001, która doczekała się kontynuacji. Trzeci tom cyklu dzieli sześć dekad od odkrycia monolitu na Księżycu, a świat człowieka nie ogranicza się tylko do jego planety.

Na nieboskłonie płonie drugie słońce o uroczej nazwie Lucyfer, które niegdyś znane było jako Jowisz. Nie dostajemy jednak obrazków Ziemi upodobnionej do Tatooine czy Arrakis, a wprost przeciwnie. Ludzkość ma się dobrze, a nawet zbyt dobrze. Człowiek żądny jest kolejnego zakazanego owocu, jakiś jest księżyc Europa, jedyny obiekt objęty zakazem przez bliżej nieokreśloną kosmiczną potęgę. Gdy katastrofa spowodowana ingerencją Galaxy w zakazany obszar wisi w powietrzu, luksusowy kosmiczny liniowiec Universe zmierza ku komecie Halleya z wiekowym Heywoodem Floydem na pokładzie. Los łączy oba okręty i ich załogi, co daje autorowi okazję do przedstawienia kolejnej przygody i widowiskowych wizji naukowych.

Wiele słyszałem opinii mówiących, że Odyseja kosmiczna 2061 to nie to samo. Że Clarke odcina kupony, męczy temat monolitów i usilnie wydłuża żywot swych bohaterów. I może ten tom nie jest tak widowiskowy i przede wszystkim przełomowy, ale jest ku temu powód. Ludzkość na tym etapie rozwinęła się adekwatnie do wyzwań, które napotkała. Pojazdy kosmiczne to nie metalowe puszki niepewnie zmierzające ku niezbadanym celom, a na sam lot pozwolić sobie może ktoś zupełnie niewykwalifikowany. Ot choćby pojawiający się tu celebryci. Pisarz mógłby poświęcić tym mniej kosmicznym aspektom więcej czasu, ale rekompensuje to widokami z Europy i obietnicą czegoś więcej w kolejnej, ostatniej części cyklu.

Trzecia odsłona Odysei kosmicznej nadal nosi znamiona twardego, naukowego SF. Ale fakt, że została napisana niemal dwadzieścia lat później, jest odczuwalny. Narracja skłania się ku większej przygodowości, większej liczbie rekwizytów. Co jest zgodne z założeniami historii, wszak ludzkość już nie jest w kosmicznych powijakach, choć narracja czasem przy tym zgrzyta, tak jak przy próbie uwspółcześnienia staroszkolnych SF. Odnoszę wręcz wrażenie, że autor poprzycinał swoje naukowe ambicje i nie bardzo miał pomysł, czym je zastąpić. I może dlatego rok 2061 wydaje się nie tak obfity, jak być powinien.

Odyseja kosmiczna 2061 to przyzwoita kontynuacja hitowych powieści SF. To też jednak zupełnie inny rodzaj historii. Czasy się zmieniają i loty w kosmos nie są zabawą dla wybranych, a eksploracja nowych światów i nowe formy życia to fakt, a nie domniemania. Clarke to pisarz SF w pełnym tego słowa znaczeniu. Decydując się na skok o pół wieku uwzględnił takie rzeczy jak zmiany społeczne i technologiczne, podkręcone dodatkowo wydarzeniami z poprzedniego tomu. Nie jest to dzieło może tak wybitne jak pierwsza część, ale idzie dobrą drogą. Wyobraźcie sobie po prostu, że obserwujecie historię odkrycia nowego kontynentu. Na początku jest zderzenie z tubylczą kulturą, potem zdobywanie lądu, a pół wieku później rozwijanie młodej cywilizacji. Tu jest podobnie, ale w skali pozaplanetarnej. Kolejna odyseja przeniesie nas aż do roku 3001 i liczę, że będzie to finał godny legendy całego cyklu.


Okładka książki Odyseja kosmiczna 2061

Tytuł oryginalny: 2061: Odyssey Three
Autor: Arthur C. Clarke
Tłumaczenie: Radosław Kot
Wydawca: Wydawnictwo Rebis 2023
Stron : 312
Ocena: 75/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?