Wojny nieskończoności – recenzja komiksu

Inicjatorem zamieszania w Marvelu często jest Thanos. Można by rzec nawet, że jeśli wśród gwiazd jest coś za cicho, to gdzieś tam Szalony Tytan wstaje ze swego siedziska i kombinuje jak wszystko zepsuć, wszystkich wybić i poprawić sobie humor. W Wojnach nieskończoności również widzimy jego paskudne lico, choć w dość niecodziennej formie. Głównym łotrem jest Requiem, a jej motywacja jest dość egoistyczna. Ale czyż podobnie nie było też z Szalonym Tytanem i pewną rękawicą, co finalnie dało pretekst do niezłej historii? Marvel Fresh rozpoczyna się od kosmicznych fajerwerków, których geneza sięga jeszcze złotych czasów Jima Starlina.

Strona komiksu Wojny nieskończoności

Wojny nieskończoności: Odliczanie ukazały Requiem, która niewolniczymi rękami wykuła sobie pokaźne ostrze. I za pomocą tego ostrza wchodzi ona w posiadanie Kamieni Nieskończoności, doprowadza do kilku incydentów, ale na końcu okazuje się, że działania te odbijają się echem poza inne rzeczywistości. Wiadomo, że gdy w całą aferę zamieszany jest Loki, a także spora część herosów i ich alternatywnych wersji, to opowieść nie jest kameralną historyjką. Tu wszystko wskazuje na to, że Dom Pomysłów poszedł jeszcze dalej niż zwykle, ale Gerry Duggan zdołał jakoś złożyć całość tak, by komiks nie odbijał się nam nieskończoną zgagą, a przyniósł korzyści dla fanów Marvela, którzy liczą na coś więcej niż blockbusterowe widowisko.

W recenzji tomu Wojny nieskończoności: Odliczanie pisałem, że Gerry Duggan stara się wyjść z komediowo-awanturniczego tonu Strażników Galaktyki, choć nie bez oporów. W tym albumie jest poważniej i mroczniej, ale że to wszystko superbohatery, to jakoś rozchodzi się to po kościach. Duggan serwuje nam co prawda takie kwiatki jak duszożerne monstrum Devondra i łączy pary herosów w nową, hybrydową postać.. W przypadku tego pierwszego, fartownie dla czytelnika, wątek został zepchnięty nieco na bok, na rzecz abstrakcji Kamieni Nieskończoności. Jeśli chodzi o drugą wspomnianą kwestię, to taki Iron Hammer czy Ghost Pantera mogliby trafić do alternatywnych uniwersów i nigdzie się stamtąd nie ruszać. Należą do tego rodzaju postaci, które wzbudzają ciekawość, ale nie nadają się do szerszej konsumpcji. Ot kolejne ciekawe indywidua w wieloświecie Marvela.

Strona komiksu Wojny nieskończoności

Scenarzysta skupia się bardziej na standardowych bohaterach i ponownie nie zapomina o tych stworzonych przez poprzedników. Warlock, Gamora i Drax, bo wokół nich sporo się dzieje, dostają godne rozstrzygnięcia w finale, wyrywające ich nieco z pętli, w której tkwili przez lata. Dotyczy to zwłaszcza Draxa, który w roli zespołowego rębajły nie był do końca spełniony. Duggan uporządkował też kwestię Kamieni Nieskończoności, które powoli stawały się ekwiwalentem Smoczych Kul z serii Akiry Toriyamy. I to największe plusy Wojen nieskończoności, eventu, który jako jeden z nielicznych nie pozostawił po sobie jeszcze większego bałaganu. Może i tytuł to kalka klasyka Jima Starlina, ale już fabuła to kontynuacja kultowej Sagi nieskończoności. Nie tak spektakularna i mitologicznie rozbudowana, ale tym samym lepiej pasująca do współczesności.

Strona komiksu Wojny nieskończoności

Wojny nieskończoności to album godnie otwierający nowy rozdział w historii Marvela. Może miejscami Duggan jest bardziej heroiczno-kosmiczny, ale nie przeszkodziło mu to w wykreowaniu tuż obok multiwersalnych wątków czegoś bardziej personalnego. Marvel Fresh faktycznie może być odświeżeniem uniwersum, bez konieczności czynienia spustoszenia na każdym kroku. Kilka rzeczy zostało na poły otwartych, ale wróżą one dobrze na przyszłość. Egmont w zapowiedziach już zaprezentował kilka interesujących tytułów, gdzie dostaniemy oczywiste serie z najpopularniejszymi postaciami, a obok powiększone formatowo historie niewymagające długoterminowego zbieractwa, wśród których znalazło się miejsce dla autorów jak Donny Cates czy Mark Waid.


Okładka komiksu Wojny nieskończoności

Tytuł oryginalny: Infinity Wars
Scenariusz: Gerry Duggan
Rysunki: Mike Deodato Jr., Mark Bagley, Cory T. Smith, Andy MacDonald
Tłumaczenie: Marcin Roszkowski
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 332
Ocena: 75/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?