Brian K. Vaughan zaczyna od ciekawej opowiastki z napadem na bank, w którym akurat przebywa Xavier, a rabusiem jest mutant. To ppowieść z ciekawym zakończeniem, pokazującym, że nawet tak altruistyczny profesorek nie ma oporów w sprawach pozyskiwania funduszy, do tego została ona narysowana przez Steve’a Dillona. Kolejną luźniejszą opowieścią jest ta z Rogue i Gambitem, gdzie dostajemy starcie dwóch archetypicznych partnerów – szczwanego i czarującego bad boya i oddanego, ale niezbyt bystrego byczka. Czy którykolwiek może wyjść z tego starcia cało? Debiutuje też niejaka Deathstrike, ale w tym świecie jej los nie jest tak blisko spleciony z życiorysem Logana, choć ma pazur. Ale to tylko epizody.
Trzon fabuły natomiast skupia się na postaci Magneto. Siedzący w plastikowym więzieniu Mistrz Magnetyzmu ma dość odosobnienia, no i eksterminacja ludzkości nie może czekać. Plan ucieczki wchodzi w życie, ale to nie banalny podkop i wyłom w ścianie. Na drodze na dodatek stają mu Ultimates i X-Men, co sprawia, że nawet zewnętrzni sojusznicy muszą uważać, by nie dołączyć do swego mentora. Niezmiennie ta wersja Magnusa jest arcyciekawa. Charyzmatyczny, chłodny i okrutny, będący jakby połączeniem zbawcy i niszczyciela. Komiksowy łotr doskonały, ale nie tak banalny i bardziej realistyczny niż jego odpowiednik ze świata 616 z lat swej młodości.
Mała dygresyjka. Świat Ultimate padł w moich oczach już w haniebnym evencie Ultimatum. Przedtem jednak spełniał wszystkie swe zadania. Nie był obciążony wieloletnią historią, ale nawiązywał ciekawie do klasyki. Niósł progresywne treści, które nie gryzły się z tradycjami Ziemi-616 i docierały do nowych grup odbiorców. I wreszcie – niektóre historie i postaci były naprawdę dobre. Całe uniwersum debiutowało w 2001 roku i do dziś pewne rozwiązania fabularne są na czasie. Jestem ciekaw idei, jaka będzie przyświecała zmartwychwstałemu Ultimate, zwłaszcza, że tutejsi mutanci ukazani są głównie jako dyskryminowana mniejszość, wśród której znajdują się przedstawiciele innych wyznań, ras czy społeczności LGBT.
Brian K. Vaughan to artysta odpowiadający za kilka hitowych tytułów, całkiem kontrowersyjnych dla wielu osób. Ot opowieści, gdzie występuje ostatni chłop na świecie albo prezydent NY z supermocami. I dziwnym dla mnie jest, że Ultimate X-Men w jego rękach tak złagodniało. Są komentarze na tematy społeczne i polityczne, ale gdzie im tam do wyczynów Millara. Może i w kwestiach superbohaterskich i nastolatkowo-buntowniczych jest ok, ale seria na początku była czymś mocniejszym. Coś tam mówi się o sprawach społecznych, ale nie więcej niż wymaga tego logiczna ciągłość cyklu.
Reprezentacja tytułów z mutantami Marvela jest, jak na nasz rynek, dość pokaźna. Na tyle, że zapomniałem o serii Ultimate X-Men, która wystartowała z przytupem i nieco zwolniła na obecnym etapie. Szósty tom jest pauzą przed większymi wydarzeniami i niestety miejscami jest aż nazbyt spokojnie. I nie chodzi o akcję, bo tej jest sporo, ale gdzieś zatracił się mniejszościowy, kontrkulturowy duch, a uwypukliła ta część o nastolatkach i superludziach. Wyraźnie też widać, że komiks jest jedną z części rozrosłego w tamtym momencie świata, którego nie do końca dane nam było poznać. Ultimate X-Men tom 6 to pozycja dla fanów X-Men i komplecistów, choć i ci, którym nie przeszkadza brak kłów i pazurów, z pewnością się nim zadowolą.
Tytuł oryginalny: Ultimate X-Men Ultimate Collection Book Six
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunki: Stuart Immonen, Tom Raney, Steve Dillon
Tłumaczenie: Marcin Roszkowski
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 240
Ocena: 75/100