Wszystko zaczyna się od śmierci Elektry. A raczej kogoś, kto się za nią podawał i nie chodzi tu o jakąś marną naśladowczynię, a najprawdziwszą panią Skrull. Przedstawiciele tej rasy nie morfują w ziemskich herosów z górnej półki dla zabawy. Szybko okazuje się, że był to tylko przedsmak inwazji na pełną skalę, a herosi mają na głowie nie tylko siły ofensywne, ale także utajonych agentów. Po Wojnie domowej i kilku innych incydentach podzieleni peleryniarze nie mają sił do skutecznej obrony, a Skrulle wydają się o wiele bardziej zdeterminowani niż kiedykolwiek. Batalie to jednak nie wszystko i Bendis oferuje coś znacznie ciekawszego niż kolejny event pełen wybuchów i zwrotów akcji.
Sztuką jest stworzyć dzieło pełne trykociarskiej akcji, ale oferujące atmosferę rodem z politycznego thrillera. Tajna inwazja porusza znany z popkultury motyw, ale dodaje do niego sporo paranoicznej atmosfery. Świetnie ukazane są tu losy demiurgów Wojny domowej – Iron Mana i Reeda Richardsa. Nagle ich świat, z rejestracją superbohaterów i innymi projektami, staje się domkiem z kart. I to tych z obcej talii. Tym razem wszystko nie wygląda tak, jakby lekko jedynie oszołomieni herosi mieli się odwinąć i znokautować wroga. Reperkusje tego eventu naznaczyły świat Marvela na dłuższy czas.
Jako fan SF nie mogłem nie zauważyć wspomnianego już klasycznego motywu złych zielonych ludków, jaki się tu pojawia. Skrulle, ze swoimi masywnymi szczenami i generalnie dość ostrą fizjonomią i filozofią, odbiegają od poczciwców z wielkimi łbami w latających spodkach, ale świetnie pasuje to do świata Marvela. Również metody ich działania to nie porywanie bydła, a zaawansowane działania wywiadowcze, powoli przeradzające się w inwazję na pełną skalę. Na dodatek mającą na celu nie anihilację Ziemian, a wręcz w pewnym stopniu integrację. Na ich warunkach oczywiście. Główna historia jest świetna, ale aby poznać pełny smak eventu, warto sięgnąć po tie-iny, których mamy nieco w polskim wydaniu. Komiksiarze marudzą na prasowe kolekcje, ale to właśnie w ich raamach ukazały się uzupełnienia wątków Tajnej inwazji, zarówno w trakcie jej trwania (dotyczące Czarnej Pantery czy Inhumans), jak i po niej (burzliwe losy „królowej” Spider-Woman).
Leinil Francis Yu nigdy nie miał słabego okresu, a w tym komiksie wznosi się nawet ponad swoją średnią. Unieszkodliwienie Reeda Richardsa, medialne komunikaty Skrulli (nawiązujące zresztą do klasyki…) czy projekty skrullowych super-hybryd sprawiają, że niektóre kadry z Tajnej inwazji zasługują na szczególne wyróżnienie. No i rzecz jasna sceny bitewne, których tu nie brakuje. Najciekawsze były dla mnie kadry „lękowe”, gdy herosi kolejno ulegali przeważającym siłom, a ich dalsze losy wydawały się realnie niepewne. Yu dał nam typowy produkt superbohaterski, z masą peleryn i masek na głównym planie, ale ich ujęcia zdecydowanie nie były typowe.
Był czas, gdy Brian Michael Bendis tworzył dobre i widowiskowe superbohaterskie komiksy. Gdy jego eventy nie oznaczały historyjek do popcornu i szybkiego zapomnienia. Do tej właśnie epoki zalicza się Tajna inwazja. Jest punktem zwrotnym w jego twórczości i jedną z najlepszych jego opowieści. BMB po mistrzowsku ukazał atmosferę wewnętrznego i zewnętrznego zagrożenia, globalną nieufność, a do tego otworzył furtkę do okresu Dark Reign, który u nas wciąż nie został należycie wyeksponowany. Jestem ciekaw jak filmowcy poradzą sobie z tym dość ambitnym, jak na superbohaterski mainstream, komiksem.
Tytuł oryginalny: Secret Invasion
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Leinil Francis Yu
Tłumaczenie: Robert Lipski
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 280
Ocena: 85/100