Akcja dzieje się na kilku płaszczyznach i każdy z wątków wart jest mszy. Krakoa i jej geologiczna miłość Arrako. Szczyt ekonomiczny w Davos, po raz pierwszy z przedstawicielami homo superior. I na samym końcu albumu – psioniczna wycieczka Jean i Emmy w głąb umysłu koleżanki. Świt X. X-Men tom 1 to nowe rozdanie, ale bez starych, wypłowiałych kart. Hickman pamięta o stosownej dawce akcji, ale osadza ją na solidnych podstawach politycznych, społecznych, a po trochu też parareligijnych. Czy można nazwać to nową jakością w Marvelu? Poczekam jeszcze trochę z tym stwierdzeniem, ale z pewnością w uniwersum X-Men twórcy przekroczyli próg, którego nie zdołali przejść inni. I to nawet nie z własnej winy.
Cenię Claremonta, Morrisona czy Brubakera, ale wiele ich świetnych pomysłów zostało niestety zaoranych przez kolejnych twórców, za aprobatą lub zachętą wydawcy. Z Hickmanem i jego ideami nie pójdzie tak łatwo. Zmiany te nie są reformami czy artystycznymi wizjami, a rewolucją, która wyjątkowo nie pożera własnych dzieci. W niektórych sprawach może ona jednak zaszokować wrażliwszych fanów (poliamoryczny związek Logana, Jean i Scotta, cała kulturowo-społeczna otoczka), ale nie burzy to dziedzictwa mutantów, a nawet przywraca mu blask. Na tym etapie to wszystko ledwie raczkuje i fani standardowych potyczek mogą poczuć się przytłoczeni treściami, ale po Hellfire Saga superbohaterska część powraca, choć już nie w tak szablonowej formie.
Leniwy scenarzysta zacząłby od tworzenia utopii i przez trzy najbliższe tomy mielibyśmy historie niczym wianki utkane dziewczęcymi dłońmi z wiosennego kwiecia i kłosów zboża. I nagle wszystko by się rypło i pejzaż zamieniłby się w wojenne pobojowisko lub prognozy inflacyjne. Hickman zdolnym scenarzystą jest i nie obniża napięcia ani na chwilę. Bo cóż z tego, że w jednym szeregu stoją potęgi, skoro przeciw nim knuje władza? Moim upośledzeniem jest to, że kręci mnie polityka, a tej jest tu niemało. Nie takiej spod znaku siedemdziesięciu milionów czy innego babciowego, ale rozgrywek na wysokim szczeblu, gdzie giną ludzie, a elity zajadają się w tym czasie arbuzowym gazpacho.
X-Men w rękach Hickmana są dziełem o futurystycznej stylistyce i nawet trykoty są tu bliższe kombinezonom z SF, niż pelerynom i maskom. I do takiej wizji idealnie pasują prace Leinila Francisa Yu. Artysta z Filipin świetnie czuje się w ilustrowaniu styku zaawansowanej technologii i śmiało poczynającej sobie przyrody. Jego okładki utrzymują z kolei klasyczny sznyt, ale w wydaniu znacznie świeższym i mniej nasyconym superbohaterską sztampą. Wrażenie robią również prace Dautermana, nawiązujące wprost do telepatycznej wycieczki Grey i Frost autorstwa Franka Quitely’ego w New X-Men.
Wybór komiksów z marvelowskimi mutantami na naszym rynku jest szeroki i trudno zdecydować, która pozycja jest najlepsza. O tym albumie mogę napisać jedynie, że Świt X: X-Men tom 1 to dzieło równe klasykom z Punktów zwrotnych i Ultimate X-Men, a nawet dostrzegam w nim potencjał nieprzewidywalności X-Statix. Jonathan Hickman zmienił wiele w uniwersum mutantów i status tych zmian w momencie pisania tych słów ma się dobrze. Jeśli ktokolwiek zdecyduje się do powrotu do dawnej narracji, popełni błąd na miarę nieprzemyślanych elementów resetu The New 52!. W ramach Marvel Fresh znajdzie się kilka pozycji, których nie można pominąć, ale zignorowanie X-Men Hickmana byłoby zbrodnią. Aż żal, że filmy z mutantami stoją w niewiadomym punkcie, a przecież krakoańskie motywy mogłyby zagościć na ekranie.
Tytuł oryginalny: X-Men #1-7, Giant Size X-men: Jean Grey & Emma Frost #1
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Leinil Francis Yu, Russell Dauterman, Matteo Buffagni, R.B. Silva
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 240
Ocena: 85/100