Thanos umarł, ale żyje. A przynajmniej tak twierdzi w pośmiertnym nagraniu, wyemitowanym na własnym pogrzebie. Jaźń Szalonego Tytana ma bowiem być ukryta w czyimś umyślei obudzić się, gdy, ma się rozumieć, przyjdzie pora. A co z samymi Strażnikami Galaktyki? Skład nieco się uszczuplił. Drax nie żyje, Gamora nie jest już lubiana, a Rocket gdzieś zniknął. Ostali się jedynie Star-Lord i Groot. Ten drugi mówi w końcu coś oprócz swej charakterystycznej kwestii, ale wygadaniem nie powstrzyma nadchodzącego zagrożenia. Ale przecież galaktyka pełna jest osób, które obok silnych pięści potrafią wyrwać się schematom. Słowem są idealnymi rekrutami do Strażników.
Wojny nieskończoności otworzyły nowy rozdział w historii kosmosu Marvela. Rozdział bez Thanosa jako ostatecznego złola, za to z dobrze znanym chaosem panującym w społeczności metaistot i z przygodowym sznytem. Beta Ray Bill, Kosmiczny Ghost Rider czy para Moondragon/Phyla-Vell zastępują wielkich nieobecnych i choć na pierwszy rzut oka wszystko trąci komercyjnym napakowaniem historii gwiazdami z gwiazd, to pozwolę sobie na mały spoiler. Nie wszystkie persony zgromadzone na okładce pojawiają się na łamach tego komiksu… A szkoda.
Humor w Marvelu to rzecz ciekawa. Mamy Deadpoola i dość miejscami niewyszukane żarciki, ale ze względu na popularność Wade’a, lubiane przez czytelników. Jest Squirrel Girl, a swego czasu mieliśmy zespół Great Lakes Avengers, których z Mścicielami łączyła najbardziej nazwa. Strażnicy Galaktyki nie są typowym teamem od śmieszków, ale wpisują się w schemat kosmicznych opowieści w stylu Autostopem przez galaktykę z dodatkiem elementów świata Marvela. Filmowcy dobrze czują rytm tej bandy i skrzętnie to wykorzystują, ale jeśli chcecie naprawdę poznać Star-Lorda i spółkę, to radzę zacząć od komiksów, a szczęśliwie się składa, że pojawiają się one u nas regularnie. Run Donny’ego Catesa to kolejny etap ich kariery, ale równie ekscytujący co poprzednie okresy.
Geoff Shaw współpracował już z Catesem między innymi przy God Country i wciąż w pamięci mam niektóre kadry tego komiksu. Tu jest skromniej, ale wciąż dobrze. Design Groota czy bardziej kameralna sceny to pozytywna strona tego komiksu, a lasery i inne supermoce trzymają ducha superbohaterskiego SF. Shaw stara się bardziej niż rysownicy regularnych tytułów Marvela i łatwo to zauważyć, choć w runie Duggana bywało nieco ciekawiej.
Cenię sobie robotę Catesa dla Marvela. To pomysłowy artysta, miejscami gotowy wdrożyć zmiany, ale mądre i akceptowalne, nieukazujące jakiejś wybujałej ambicji ku usilnemu zapisaniu się w historii. Strażnicy Galaktyki tom 1: Ostatnie wyzwanie to ogarnięcie kilku kwestii z Wojen nieskończoności, rozpoczęcie nowych wątków i przy tym kolejna solidna przygoda ze Strażnikami Galaktyki w centrum. Historia ta to też przykład tego, jak plastyczna jest pozaziemska część Domu Pomysłów. Pojawienie się dawno niewidzianych postaci czy debiut zupełnie nowych i szalonych tylko napędza opowieść, a nie zgrzyta, jakby miało to miejsce na Ziemi. Może to wpływ gwiazd i planet, a może umiejętnie napisane scenariusze…? Bądź co bądź wszechświat Marvela czekają zmiany związane z przyjściem pewnego arcyłotra, a ich początek zobaczymy w Silver Surfer: Czarny.
Tytuł oryginalny: Guardians of the Galaxy vol.1: The Final Gauntlet
Scenariusz: Donny Cates
Rysunki: Geoff Shaw
Tłumaczenie: Marcin Roszkowski
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 152
Ocena: 70/100