Kolejny etap przygód Surfera i Dawn Greenwood. Para mierzy się z kosmicznymi i ziemskimi wyzwaniami, gdzie obok rozgrywki z Grandmasterem wypełniają misję dla odmienionego Galactusa, ale też znajdują czas na wizyty na Ziemi i to one kradną show. Słowem, Dan Slott kolejny raz pokazuje, że ma niebanalny pomysł na rozwój legendarnego herosa Marvela. Wprowadza rewolucję w jego życiu, ale równocześnie nie jest inwazyjny wobec jego przeszłości i przyszłości.
Jeden z najciekawszych wątków tego albumu i stała w świecie Norrina Radda to jego ojczyzna – Zenn-La. Ileż to razy fani Marvela zmuszeni byli słuchać hamletowskich jojczeń Surfera o utraconej planecie i żyjącej nań miłości, panny Shalli-Bal. Były herold Galactusa był momentami jak sentymentalny młodzieniec, który nie pojął, że jego była to już przeszłość, a dom znajduje się już gdzieś indziej. Tutaj Slott wywraca stół i stawia dawnych kochanków przeciw sobie. Pomiędzy nimi pojawia się oczywiście Dawn. Cywilizacja Zenn-La z kolei wydaje się gorsza nawet od samego Pożeracza Światów, a i sam Norrin zderza się z pewnym bolesnym dylematem moralnym. Ale czyż miłość nie leczy ran?
Do jakiej szuflady wrzuciłbym to wydanie przygód Silver Surfera? Dla mnie to romantyczna space opera, gdzie herosi mają swój udział, ale zdecydowanie silniej oddziałuje tu klimat retro SF. Oto bohater stawiający czoła wyzwaniom, zarówno za pomocą siły, jak i innych przymiotów, podróżuje po barwnej galaktyce u boku ukochanej, damy również pełnej charakteru, jakże różnej od niekiedy jednowymiarowych niewiast w pelerynach. Przede wszystkich ogromną zasługą Slotta jest stworzenie pozytywnego, ciepłego klimatu, gdzie nawet heroizm pozbawiony jest tandetności, a zawiera energię pierwszych dzieł z nurtu kina nowej przygody, zanim marketingowcy zorientowali się, że można zarobić na nim wywrotki dolarów.
Żeby nie było, że Silver Surfer tom 2 to srebrny lukier z czerwono-czarną posypką. Slott zadbał o to, by szaleństwa głównych bohaterów uziemione zostały emocjami mniej łatwymi w odbiorze, ale prawdziwymi. Postawienie przed ostatecznym, niemal niemożliwym do dokonania wyborem, żałoba po stracie czy akceptacja tego, co nieuniknione. Nie wpędzi was to w depresje, ale przypomni, że historie z superbohaterami posadzone są na dość gorzkim gruncie, ale przez to nadającym czasem temu co wyrośnie wartości większej, niż zakładają niedzielni fani peleryn.
Niedawno wydano X-Statix, jedno z najlepszych dzieł ołówka Michaela Allreda, gdzie rysownik mocno postawił na pop-artową stylistykę. Tu, nie zmieniając diametralnie estetyki, dostajemy kosmiczny oldschool, którego korzeni szukać można u Buscemy, Kirby’ego czy Starlina. Wszechświat Marvela według Allreda to nie mroczne miejsce, gdzie różne Thanosy i Knulle knują przeciw, a jakże, Ziemi, a wielki plac zabaw/dziwów, gdzie znalazło się sporo miejsca dla zakochanych. Fani klasycznego SF i komiksów będą zadowoleni, zwłaszcza, że Allred ma niebywały talent do transformowania oldschoolu na nowy sposób. Niemały udział ma w tym jego żona, Laura Allred. Mówi się, że kochająca kobieta potrafi nadać barw w szarym, męskim życiu. U Allredów na pewno jest tak w kwestiach twórczych. Laura doskonale czuje estetykę prac swego męża, które straciłyby wiele bez jej kolorów.
Silver Surfer tom 2 miał miejsce w okresie Marvel NOW! 2.0, ale nie uległ największym skrzywieniom tego okresu. Dan Slott dał czytelnikom widowiskową i piękną opowieść o kosmicznej miłości z superbohatersko-sajfajowym kopem. Trochę naiwną, jak amerykański sen wyniesiony do skali kosmicznej, ale też z cząstką goryczy, która spięła całą epopeję zgrabną klamrą. Jeżeli komiks peleryniarski ma być rozrywkowy, to życzyłbym sobie, aby było to zrobione na poziomie niniejszego albumu. Surfer w swej bibliografii ma jeszcze sporo ciekawych pozycji i może coś zagości na naszym rynku, tymczasem polecam ten komiks na walentynki. Nie tylko dla męskiego serca.
Tytuł oryginalny: Silver Surfer #1-14
Scenariusz: Dan Slott
Rysunki: Michael Allred, Laura Allred
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 324
Ocena: 85/100